niedziela, 22 stycznia 2017

Takeshi Kitano - podsumowanie wyzwania filmowego



Czytacie to kilka dni później, ale kiedy zaczynam pisać te słowa jest 18 stycznia 2017 roku, a to znaczy, że Takeshi Kitano skończył równe 70 lat i kończy się wyzwanie filmowe zorganizowane przez autora bloga Po Napisach. Rzutem na taśmę udało mi się obejrzeć wszystkie 17 filmów wyreżyserowanych przez dzisiejszego jubilata. Teraz już z całą pewnością mogę określić go jednym z najbardziej unikalnych twórców kina gatunkowego. Człowiek, który przeszedł drogę od telewizyjnego komika, (pamiętam jego kultowy Takeshi's Castle, który oglądałem jako szczyl na niemieckiej kablówce) przez charakternego twórce specjalizującego się w kinie gangsterskim, aż do wrażliwego artysty. Warto wspomnieć, że Kitano oprócz tego,że w Japoni jest gwiazdą telewizyjną, świetnym aktorem, wybitnym reżyserem, producentem i montażystą to jeszcze maluje obrazy i pisze wiersze. Krótko mówiąc człowiek orkiestra o niespotykanej wrażliwości. Mimo, że to filmy w moim odczuciu mocno nierówne, to wycieczka wgłąb jego wyobraźni, poprzez zetknięcie się z całym reżyserskim dorobkiem, była jedną z moich najciekawszych kinowych przygód w życiu. Z tego miejsca dziękuję Patrykowi z Po Napisach, za organizację i rozpowszechnienie takiej ciekawej inicjatywy.

Muszę jeszcze dodać, że podobnie jak przy poprzednim filmowym wyzwaniu, przy okazji odkrywania Bernardo Bertolucciego odkryłem genialnego operatora Vittorio Storaro, bez którego największe filmy Bertolucciego nie byłyby takie same (a który, jak się okazało, jest też autorem zdjęć do jednego z moich najukochańszych obrazów - Czasu Apokalipsy), tak tutaj wielkim odkryciem był dla mnie  kompozytor Joe Hisaishi, znany też ze współpracy ze studiem Ghibli. Jego muzyka nierozerwalnie łączy się z najlepszymi filmami Kitano i nadaje im dodatkowej głębi. Bardzo żałuję, że już razem nie pracują. Te dźwięki zadziałały na mnie chyba nawet mocniej niż obrazy.

A teraz przechodzę już do mojego subiektywnego rankingu filmów mistrza wraz z komentarzami:


17. Czy wreszcie coś osiągniesz? (1995) 4/10

Piąty film Kitano - reżysera, w którym postanowił odpocząć od gangsterskich klimatów i wrócić do gatunku od którego zaczynał w TV czyli komedii. Film to po prostu zbór skeczy połączonych pretekstową fabułą, której punktem wyjścia są perypetie niezbyt rozgarniętego Asao, pragnącego po prostu uprawiać seks z jakąkolwiek kobietą, najlepiej w samochodzie. O ile raczej lubię absurdalny humor, tak w tym przypadku w ogóle nie przypadł mi do gustu. W większości są to prostackie żarty lub groteskowe nawiązania, które wyłapią przede wszystkim osoby zaznajomione z japońską popkulturą lat 90. Chociaż odnaleźć tu można też bardziej uniwersalne odniesienia, np. do Muchy Cronenberga. Rzecz tylko dla koneserów i entuzjastów specyficznego humoru, którym zdecydowanie nie jestem.

16. Poza Wściekłością (2012) 4/10

Druga część Wściekłości, będącej powrotem Takeshiego do yakuzy, po latach przerwy od tego tematu. O ile jestem w stanie zrozumieć fanów pierwszej części, tak kontynuację uważam za obraz całkowicie zbędny, będący jedynie jej cieniem. Film jest męczący, przegadany i w ogóle nieangażujący. Kitano  po raz drugi wciela się tu w Otomo - yakuzę, który wychodzi z więzienia i za pomocą intryg, chłodnych kalkulacji i kruchych sojuszy stara się wejść na szczyt organizacji. Mimo sprawnej reżyserskiej ręki, scenariusz po prostu nudzi, bo stanowi jedynie powtórkę z rozrywki, ale jest znacznie bardziej chaotyczny i już nie tak efektowny. Mistrz tym razem przedobrzył, bo chciał sprzedać na pierwszy rzut oka taki sam, acz wybrakowany towar w niemal identycznym opakowaniu.

15. Niech żyje reżyser! (2007) 4+/10

Kitano na etapie kryzysu twórczego decyduje się zrobić film o tym, że nie wie o czym zrobić film. Brzmi absurdalnie, ale i pomysłowo. Należy jednak zwrócić uwagę, że nakręcony dwa lata wcześniej dużo lepszy Takeshis' był już filmowym rozliczeniem z własnymi dokonaniami artystycznymi i drugi tego typu film był raczej zbędny. Można bronić tego tytułu, twierdząc, że Takeshis' był rozliczeniem Kitano - aktora, a Niech żyje reżyser! to konfrontacja z własnym dorobkiem reżyserskim. Tyle, że gdy tamten był pomysłową, oniryczną jazdą bez trzymanki, tak to dzieło zbyt często stylistycznie (szczególnie w drugiej połowie filmu) odwołuje się do tego niestrawnego dla mnie humoru z czasów Czy wreszcie coś osiągniesz? Ale byłbym niesprawiedliwy gdybym nie pochwalił tego filmu choćby za rzadko spotykany u wielkich twórców dystans do siebie i swojej twórczości. W zrozumieniu tego zjawiska bardzo pomaga wcześniejsza znajomość przynajmniej wszystkich poprzednich dzieł reżysera, gdyż odwołań do nich jest tu całe mnóstwo. Siadając do filmu warto też mieć pojęcie o klasyce japońskiej kinematografii, choćby w postaci szczątkowej znajomości, dajmy na to, twórczości Yasujiro Ozu. Przy odrobinie dobrej woli, będąc tak przygotowanym, można się względnie bawić podczas seansu.


14. Ryuzo i siedmiu najemników (2015) 5/10

Ostatni do tej pory film Kitano i niestety kolejny dowód na to, że z jego filmami nie dzieje się najlepiej. Sam koncept i punkt wyjściowy jest świetny - konfrontacja podstarzałych tradycjonalistów yakuza, z nową krwiożerczą korpo-rzeczywistością. A wszystko to w komediowym sosie. Reżyser potrafił sprawić, że patrzymy na byłych bezwzględnych gangsterów, jak na sympatycznych staruszków niepasujących do zbyt szybko zmieniającego się świata. Film bywa naprawdę celny i zabawny, kiedy podkreśla te kontrasty i na nich opiera żarty. Najlepiej działa to na początku. Im dalej, tym częściej pojawia się oblicze Kitano - telewizyjnego komika, którego, jak można wywnioskować z wcześniejszych opinii, nie jestem w stanie przetrawić. Z czasem głupkowaty humor rodem z polskich kabaretów (no może trochę przesadzam, ale tylko odrobinę) zaczyna dominować i całość robi się coraz bardziej nieznośna. Szkoda, bo był potencjał na coś znacznie lepszego, a wyszedł średniak.

13. Punkt Zapalny(1990) 5+/10

Drugi film w karierze reżyserskiej. Kiedy go oglądałem, jeszcze trudno było mi się odnaleźć w autorskiej specyfice, gdzie wątki obyczajowe są niespodziewanie kontrowane dużą dawką nagłej przemocy. Nadal jednak nie lubię głównego bohatera, a największą wartością filmu wydaje mi się oparta na skrajnościach rola samego Kitano. Bardzo doskwiera mi brak muzyki. Więcej w RECENZJI

12. Wściekłość (2010) 6/10

Czas, kiedy po kilkuletnich zmaganiach z kryzysem artystycznym (czego pięknym zwieńczeniem był Achilles i Żółw), Kitano wraca do tematu w którym czuje się jak ryba w wodzie, czyli yakuza eiga. Powstaje świetnie wyreżyserowany, ale  chłodny i całkowicie pozbawiony typowych dla tego twórcy lirycznych elementów film, o tym, że kodeks, honor i tradycja to tylko puste frazesy, które nie mają żadnego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Liczy się tylko władza i droga na szczyt po stosach trupów. Nie kibicowałem bohaterom, zresztą żaden nie wysuwał się tu na pierwszy plan, a twórca skupił się na ukazaniu zbiorowości, która podświadomie dąży do samounicestwienia.

11. Zatoichi (2003) 6/10

Największy kasowy sukces reżysera i chyba najgłośniejszy jego film. Postać Zatoichiego, niewidomego masaży i mistrza miecza była już wcześniej mocno zakorzeniona się  japońskiej popkulturze. Powstało na jego temat wiele filmów i seriali. Kitano, początkowo niechętny, w końcu postanowił zgodzić się stworzyć własną wersję jego przygód. Zresztą sam wystąpił w roli głównej.  Nie jest to typowe, dostojne kino samurajskie, a raczej pastisz gatunku i postmodernistyczna zabawa, ale podana z należytym klasyce szacunkiem. Osią fabuły jest banalny motyw ostatniego sprawiedliwego w mieście bezprawia. Czyli rzecz przewałkowana choćby przez amerykańskie westerny na niezliczone sposoby. Mimo, że to komercyjna, gatunkowa produkcja, odczuwalny jest jednak autorski sznyt. Tyle, że moim zdaniem zbyt dużo tu humoru i dystansu, za mało tych poetyckich uniesień, za które polubiłem tego twórcę. Niestety to też pierwszy od dawna obraz do którego muzyki nie skomponował Joe Hisaishi i film w moim odczuciu sporo na tym traci. Trzeba powiedzieć, że film ogląda się świetnie  i śmiało można go polecić nawet osobom nie przepadającym za Kitano. Dobry film do rozpoczęcia przygody z jego kinem.

10. Brutalny Glina (1989) 6+/10

Paradoksalnie debiut nie jest najlepszym filmem na początek. Sam od niego zacząłem i mam wrażenie, że jakbym był już wcześniej zaznajomiony ze stylem reżysera, oceniłbym go lepiej. Mimo wpisania się w ramy gatunku gangsterskiego kina akcji, Brutalny Glina naszpikowany jest typowymi autorskimi zagraniami, które będą przewijać się w twórczości Kitano wielokrotnie. Małomówny, nieobliczalny twardziel, Długie ujęcia, spokój i kontemplacja przerywana nagłymi aktami gwałtownej przemocy... To wszystko mamy już w tym filmie. Myślę, że sceny które mnie wtedy raziły i były niezrozumiałe, teraz po obejrzeniu wszystkich filmów twórcy, odebrałbym nieco inaczej. Technicznie to jednak wciąż jest dalekie od doskonałości.  Dla porównania. polecam zajrzeć do RECENZJI, którą napisałem zaraz po obejrzeniu filmu.

9.  Hana-Bi (1997) 7/10

Film przez wielu uważany za magnum opus Kitano, idealnie równoważący jego fascynację przemocą i liryczną kontemplację. Opowiada o policjancie, którego delikatnie mówiąc los nie oszczędza. Jego żona jest śmiertelnie chora, a przyjaciel w wyniku źle przeprowadzonej policyjnej akcji zostaje kaleką. Daleko mu jednak do współczesnego Hioba i postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i pomóc bliskim zadłużając się u lokalnej yakuzy.  O dziwo nie odnalazłem się w nim tak dobrze, jak zakładałem przed seansem. Jest to niewątpliwie dzieło ważne i warte uwagi, a muzyka Hisaishiego niesamowicie wybrzmiewa w połączeniu ze świetnymi zdjęciami. Finałowa scena pod tym względem znajduje się u mnie w absolutnej czołówce reżysera. Akty przemocy też są wyreżyserowane po mistrzowsku. Nagłe, niespodziewane, szybkie i brutalne. Rzadko się widzi tak osobliwe połączenie, które działa perfekcyjnie. A jednak moim zdaniem film kuleje na poziomie scenariusza. Wydał mi się odrobinę niespójny, a motywacje bohaterów ledwo zarysowane. Trochę przerost formy nad treścią, chociaż nie wątpię, że taki był cel reżysera, żeby widz pewne rzeczy dopowiedział sobie sam, przy podziwianiu poetyckich ujęć przyrody i ciekawych obrazów (które to wyszły spod ręki samego mistrza).


8. Brother (2000) 7/10

Jedyny film Kitano, który został nakręcony poza Japonią. Yakuza na wygnaniu przeprowadza się do brata do Los Angeles, gdzie od podstaw tworzy przestępcze imperium na tradycyjnych, japońskich zasadach. Obraz ten stanowi konfrontację kultury wschodu i zachodu. Kodeks i przywiązanie do tradycji yakuzy w zderzeniu z czarnymi gangsterami, meksykańskimi kartelami czy włoską mafią. Inne metody, te same okrucieństwo. W tym wszystkim rodzi się jednak prawdziwie męska przyjaźń, porozumienie ponad podziałami, gdzie nie potrzebne są słowa. Dzieło bardzo brutalne, nieco przejaskrawione, będące mariażem, a jednocześnie pastiszem amerykańskich filmów akcji i japońskich obrazów o yakuzie. Szalona jazda, w której gwałtowna strona Kitano bierze górę.
 
7. Takeshis' (2005) 7/10

Pierwsza część nieoficjalnej trylogii - walki z kryzysem twórczym. Powszechnie uważany za nieudany,  mnie jednak kupił. Ten film to intymne w pełni autorskie, autoironiczne rozliczenie się z własną twórczością. To trochę tak jakby twórca chciał mieć własne 8 i pół. Oczywiście Takeshis' nie można stawiać na tej samej półce, co dzieło Felliniego, ale odrobinę zbliżona poetyka rzuca się w oczy. Lubię taką oniryczną narrację, więc łatwo było mi się wciągnąć w opowieść o skromnym, wycofanym sobowtórze Kitano, który nie dość, że nazywa się tak samo, to też pragnie być aktorem, jak jego idol Beat Takeshi. Ciekawie wypada tu reżyser w podwójnej roli, która odpowiada dwóm biegunom jego twórczości. Taki zabieg skojarzył mi się też z Adaptacją Jonze'a. Jednak im dalej, tym film staje się coraz bardziej chaotyczny i trochę bełkotliwy. Najlepiej będą się bawić, Ci którzy doskonale znają wcześniejszą twórczość i wszystkie oblicza Kitano. Ja polecam.

6. Sonatine (1993) 7/10

Yakuza na wakacjach, gangsterka jeszcze nigdy nie była tak liryczna. Co robią ci bezwzględni goście, kiedy okoliczności zmuszają ich do przymusowego urlopu nad morzem? Bawią się! Bawią się jak dzieci. Ten film jest ostatnim głęboki oddech człowieka przed nieuniknioną śmiercią. Człowieka, który nie ma już nic do stracenia. Ktoś powie, że to najnudniejszy film akcji jaki widział. I coś w tym jest, bo tu nawet sceny strzelanin są anemiczne. Gwałtowne, nagłe, ale statyczne i spokojne. Główny bohater, oczywiście grany przez Kitano, ma już dość i widać w nim tę rezygnację i akceptację nieuniknionego. To film trochę podobny do Hana-Bi, bo też spotykają się w nim dwie natury twórcy, jednak w moim odczuciu Sonatine jest lepszy, bardziej spójny i zwarty. Uwielbiam tu pozornie banalne, pojedyncze sceny, które razem z muzyką (ponownie Hisaishi!) tworzą coś niepowtarzalnego. Całościowo może mnie nie zaangażował tak bardzo, jakbym tego chciał, ale doceniam mocno.

5. Scena nad morzem (1991) 7+/10

Pierwszy obejrzany film reżysera, który naprawdę do mnie dotarł. Po seansie wiedziałem już, że ten wyciszony Kitano, który rezygnuje z yakuzy, albo zostawia ją gdzieś w tle najbardziej do mnie trafia. Tutaj pierw Do motywu marzeń, pasji i poświęcenia dla niej, twórca wróci jeszcze nie raz, ale tu po raz pierwszy wybrzmiewa to tak mocno. Wybrzmiewa to dobre słowo, bo to pierwszy film Kitano, do którego muzykę skomponował Joe Hisaishi, co rozpoczęło wieloletnią współpracę obu panów. Bez jego muzyki ten film (ani żaden następny) nie byłby tak wspaniały. Aż zostawię tu motyw przewodni:
 
i moją RECENZJĘ filmu.

4. Powrót Przyjaciół (1996) 8/10

Tym razem Kitano opowiada o wkraczaniu w dorosłość. O tym jak błędy młodości determinują przyszłość i jak łatwo jest zatracić w tym siebie. Historia dwóch przyjaciół, którzy nie byli wzorem cnót i obyczajów, ale mieli w sobie pasję i determinację w dążeniu do celu. Nawet jeśli ich cele był dość rozbieżne. Przedstawiono tu całą gamę uczuć i dylematów, z jakimi boryka się młodzież wchodząca w dorosłość. Znalazło się też miejsce na sporo humoru. Mimo niespiesznego tempa, to naprawdę mądry i bogaty w treść film. Do tego skromny, noszący znamiona młodzieżowego kina niezależnego, co na pewno będzie dodatkową zachętą dla entuzjastów dzieł rodem z festiwalu w Sundance.  Dodam, że o ile zazwyczaj nie trawię dramatów sportowych, tak tutaj, mimo że spora część obrazu dotyczy boksu, nie nudziłem się ani przez moment. No i chyba nie muszę po raz kolejny wspominać o wspaniałej muzyce? Ciekawostka - film doczekał się sequela, z którym jednak Takeshi nie miał nic wspólnego.

3.  Achilles i Żółw (2008) 8/10

Wybór tego filmu na tak wysokiej pozycji w rankingu, może wydać się mocno kontrowersyjny. Trzecia część nieoficjalnej bardzo osobistej trylogii Kitano o kryzysie twórczym. Jednak, gdy pierwszy był osobistą surrealistyczną podróżą wypełnioną humorem, drugi absurdalną i chaotyczną, ale także bardzo bezpośrednio związaną z osobą reżysera komedia, Achilles i żółw jest już klasyczną fabułą, dramatem malarza, który od dziecka podporządkowuje całe swoje życie tworzeniu obrazów.   Film ukazuje pasję jako destrukcyjną siłę,  sztukę, która okazuje się piekłem i  sukces, będący niczym więcej jak tylko mrzonką. Jeśli występuje tu humor, to czarny jak smoła. Dominuje ciężki, depresyjny nastrój, który (szczególnie w trzecim akcie) kojarzy się odrobinę z dokonaniami Charlie'ego Kaufamana. Myślę, że to dobra rekomendacja.
W ogóle to dzieło odebrałem jako pewną formę autoterapii, którą doskonale rozumiem i akceptuję. Wygląda to trochę tak jakby Kitano żegnał się z kinem stricte artystycznym, którym to czuł się skrajnie wyczerpany. Do tej pory słowa dotrzymuje, bo później nakręcił tylko dwie części gangsterskiej Wściekłości i komedię Ryuzo i siedmiu najemników Szkoda.


2. Kikujiro (1999) 8+/10

Kolejny dowód na wszechstronność reżysera. Tym razem serwuje nam właściwie pozbawioną przemocy opowieść o nietypowej przyjaźni introwertycznego dziecka z prostackim cwaniakiem, prawdopodobnie emerytowanym yakuzą. Chyba nie muszę dodawać kto wcielił się w rolę tego drugiego? Jednak wbrew pozorom to zupełnie inna rola, niż Ci małomówni twardziele, do których przyzwyczaił nas Kitano. Tutaj gra postać wyjątkowo ekspresywną, głównie na komediowych tonach, chociaż temu poczuciu humoru, szczęśliwie daleko do absurdalnych męczących skeczy chociaż humor też bywa nieoczywisty   Tworzy to naprawdę zabawne, ciepłe i poruszające kino drogi. Perypetie bohaterów. pełne są szalonych, zaskakujących pomysłów, a chemia między nimi  naprawdę działa. Jest też czas na wyciszenie i kontemplację przy szumie fal. Co ciekawe, mimo że film opiera się na relacji pokrzywdzonego dziecka z pogubionym życiowo dorosłym, całkowity brak tu szantażu emocjonalnego pokroju, dajmy na to, filmów z Willem Smithem. Niektóre rozwiązania formalne też zaskakują (Ujęcie z oczu muchy czy perspektywy koła odjeżdżającego samochodu). To jest tak dobre, że po seansie byłem prawie pewien, że to będzie mój ulubiony film, jaki wyszedł spod ręki mistrza.

1. Lalki (2002) 9/10

Myliłem się. Jakiś czas później zobaczyłem dzieło, które sprawiło, że bez wahania używam synonimu mistrz w stosunku do Kitano. Mogę powiedzieć, że Lalki to nie film, to wiersz napisany kamerą. Nigdy nie spodziewałbym się podobnych pokładów wrażliwości po twórcy, do którego przylgnęła łatka "tego od yakuzy", mimo że wielokrotnie dawał mi przecież do zrozumienia jak inne od typowego kina gangsterskiego są jego obrazy. Tutaj ponownie, podobnie jak w Scenie nad morzem ograniczył dialogi do minimum. Tyle, że w przeciwieństwie do tamtej w sumie przyziemnej opowieści o głuchoniemym surferze, w Lalkach postawił przede wszystkim na metafory i symbole. Fabularnie to trzy przeplatające się historie o nieszczęśliwej miłości, ale opisanie tego dzieła w taki sposób, byłoby krzywdzącym uproszczeniem. Można powiedzieć, że to opowieść o wyborach i ich konsekwencjach, ale to też zbyt mało. W ogóle trudno opisać czy streścić fabułę bez popadania w banał, bo esencją jest tu obraz. Każde ujęcie to kolejna strofa wiersza, jedne skupiają się na przedmiotach codziennego użytku inne na gestach i emocjach, które można wyczytać z twarzy bohaterów. Może to brzmi jak najbardziej pretensjonalny gniot na świecie, ale wcale tak nie jest. Oczywiście wiele osób się tu zupełnie nie odnajdzie, ale Ci którzy go docenią, zapamiętają na zawsze. Symbolika odwołuje się przede wszystkim do lokalnego, japońskiego folkloru i tamtejszej kultury (już sam tytuł i klamra narracyjna nawiązuje do Bunraku - japońskiego teatru lalkowego) dlatego Europejczykowi może wydać się to przesadną egzotyką, ale to też ma swój urok. Wszystko zdaje się być dokładnie przemyślane. Barwy, ruch, muzyka. (Swoją drogą niestety ostatni wspólny projekt Kitano z Hisaishim). Film, którego każdy kolejny seans na pewno pozwoli odkrywać coś nowego.

http://www.ponapisach.pl/2017/01/takeshi-kitano.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...