niedziela, 11 października 2009

PiK's Top 20 Movies Since 1990 (part 2)

Zgodnie z planem druga dziesiątka toplisty. Przypominam, że dotyczy ona TYLKO filmów powstałych po roku 1990.

Oczy Szeroko Zamknięte (reż. Staney Kubrick)



Ostatnie dzieło mistrza Stanleya Kubricka. Jego pożegnanie z kinem należy do wyjątkowo udanych obrazów.Niesamowity, sugestywny klimat. .Znakomite studium moralności ludzkiej, kryzysu małżeńskiego,pokusy i zdrady, Fantazji i pragnień. Film głęboki, wręcz mistyczny w ukazywaniu relacji międzyludzkich. Do tego, typowa dla Kubricka mistrzowska reżyseria i bardzo dobre aktorstwo. Główna para spisała się bardzo dobrze. Tom Cruise, za którym nie przepadam, prowadzony ręką Stanleya, pokazał, że jednak potrafi.


Zostawić Las Vegas (reż. Mike Figgis)



Miało być tu coś zupełnie innego, ale ostatnio urzekł mnie ten film i postanowiłem, może trochę na chama, ale jednak wcisnąć go do tej listy. Historia pary życiowych straceńców. O ile za Cage'em jako aktorem nie przepadam, tak w kilku filmach spisał się świetnie. Alkoholik Ben z tej produkcji, to chyba najlepsza rola w jego karierze. Największy atut Zostawić Las Vegas, to niewątpliwie klimat, depresyjny, duszny, miejski. Klimat potęgowany przez świetną jazzową muzykę i zdjęcia samego Las Vegas. Nastrojem przypomina dokonania literackie Charlesa Bukowskiego, czy żeby nie szukać aż tak daleko, naszego Marka Hłaski. Podobno obraz powstał właśnie na podstawie powieści, ale nic nie wiem na temat jej autora, więc najpierw do głowy przyszło mi tych dwóch.

Memento (reż. Christopher Nolan)




Memento to przede wszystkim oryginalny i ciekawy scenariusz, który na dodatek został w mistrzowski sposób przeniesiony na ekran przez Nolana. Fragmentaryczna narracja i odwrócony porządek chronologiczny potęguje niezwykły klimat, przywodzący na myśl filmy noir. Traktuje o dziwnej i niespotykanej chorobie mózgu, zaniku pamięci krótkotrwałej i wplecionym w to morderstwem żony głównego bohatera. Czołówka, jeśli chodzi o kryminały.

Mulholland Drive (reż. David Lynch)



Tak, wiem monotematyczny jestem. Kolejny film Lyncha na liście. No cóż, nie sposób było pominąć tego dzieła, gdyż łączy ono wszystko, to co najbardziej w kinie cenię. David, bardzo naturalnie bawi się konwencjami i "skacze" tutaj od thrillera, przez horror, czarny kryminał, komedię, by w końcu uraczyć nas typową dla siebie odrobiną surrealizmu. Co najlepsze taki postmodernistyczny zabieg udaje się świetnie. dzięki świetnym zdjęciom (Hollywood w pełnej krasie), aktorstwu (Naomi Watts!) i wspaniałej ścieżce dźwiękowej (Jak zwykle Badalamenti!). Scenariusz to puzzle o bardzo wysokim poziomie trudności, ale satysfakcja z ich ułożenia jest ogromna. To chyba najpełniejszy obraz reżysera, którym udowadnia jak bardzo kocha kino.

Dzień Świra (reż. Marek Koterski)




Jeden z moich ulubionych, polskich filmów. Myślę, że każdy może się w pewnym stopniu utożsamić z głównym bohaterem. Problemy dotykające tę postać są w zasadzie bardzo uniwersalne i pod płaszczykiem pozornie głupich dialogów i scen, kryje się coś więcej. To film o naszym malkontenctwie, o niemożnościach, o marazmie inteligenta, który nie potrafi znaleźć sposobu na życie i czeka, aż dobrobyt i szczęście przyjdą do niego same.. Bardzo gorzka komedia.

Kontrolerzy (reż. Nimród Antal)




Kontrolerzy to produkcja, w której z jednej strony nie zabrakło szybkiej akcji, ani sporej porcji humoru. Z drugiej, to opowieść o człowieku, który zrezygnował z dobrze zapowiadającej się kariery, wycofał z wyścigu szczurów szukając schronienia w podziemnym, onirycznym świecie metra pełna jest symboliki i oferuje szerokie możliwości interpretacji. Klaustrofobiczne otoczenie staje się dla jednych schronieniem, miejscem ucieczki od dawnego życia, a dla innych przekleństwem.
W budapeszteńskim metrze łączą się dwa światy realny i baśniowy, a wspaniałe zdjęcie i doskonała muzyka duetu Neo, tylko tę atmosferę potęgują.

Oldboy (reż Chan-Wook Park)




OldBoy to jeden z najlepszych azjatyckich filmów, jakie miałem przyjemność obejrzeć .Wciągająca fabuła, zaskakujący scenariusz, sprawna i pełna inwencji reżyseria oraz brawurowe aktorstwo to główne atuty tej koreańskiej produkcji. Fabuła pełna jest nawiązań i inspiracji, które pozwalają na różnorodne odczytanie filmu. W obrazie dostrzec możemy zarówno odniesienia do klasycznych powieści takich jak "Hrabia Monte Christo", czy szekspirowskich dramatów. Do tego szczypta czarnego humoru i elementy kina "kopanego" (niesamowita sekwencja walki w korytarzu, kręcona w jednym, długim ujęciu!) Kino rozrywkowe najwyższej próby.

Sin City (reż Robert Rodriguez)



Najwierniejsza ekranizacja komiksu jaka powstała. Film dla mnie wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. Długo przed premierą byłem fanem komiksu i w ogóle mrocznych detektywistycznych opowieści. Po premierze Sin City cofnąłem się w czasie, do korzeni nurtu z którego garściami czerpał Miller w komiksie, a później Rodriguez w filmie. Mam namyśli film Noir. Dzięki Sin City pokochałem czarne kryminały; cynicznych detektywów w prochowcach, seksowne femme fatale, specyficzną grę światła, papierosowy dym, brudne miasto skąpane w deszczu. Do tego wszystkiego pierwszoosobowa narracja niczym z kryminałów Chandlera. Oczywiście Miller i Rodriguez mocno podrasowali w/w elementy i dostaliśmy ostry, ociekający seksem i brutalnością obraz. Słyszałem zarzuty, że film nic ze sobą nie niesie. A czy naprawdę musi? Oglądaj i rozkoszuj się atmosferą. Wizualne arcydzieło i tyle.

Synecdoche, New York (reż Charlie Kaufmann)



Jeden z najlepszych filmów jakie widziałem. Kafumann stara się odpowiedzieć na pytanie o sens życia. Robi to sprawnie posługując się słowami, które powiedzieli już na ten temat inni, ale też dodaje wiele od siebie. Trudny, acz rewelacyjny film. Po więcej odsyłam do recenzji.

Watchmen (reż. Zack Snyder)




Kolejna wyjątkowo udana i wierna adaptacja komiksu. Tym razem zupełnie inne spojrzenie na superbohaterów w lateksie. Czy można zrobić film na ten temat nie popadając w okrutny banał i skrajny debilizm. Okazuje się, że można. Odważnym posunięciem reżysera było zrobienie filmu bohaterskiego z minimalną ilością akcji. Obraz trwa prawie 3 godziny, a główną jego zaletą są monologi i dialogi postaci. Nic dziwnego, że fani filmowych X-menów czy Spidermana mieszają Watchmen z błotem. Bardzo dobry film skutecznie rozprawiający się z superbohaterskim mitem. Do tego świetnie zrealizowany z ciekawie dobraną muzyką.


Zestawienie dobiegło końca. Wiem, że może wydawać się kontrowersyjne i mało obiektywne. Za dużo Tarantino, Lyncha i postmodernizmu. Ale zanim ktokolwiek posądzi mnie o zły gust, niech zauważy, że to niekoniecznie najlepsze filmy ostatnich dwóch dekad, a moje ULUBIONE, czyli takie, których oglądanie sprawia mi czystą frajdę, a przy tym często do nich wracam. A jak wiadomo prawda jest, jak dupa, każdy ma swoją. Kilka filmów mi szkoda (Leon, Big Lebowski, Boogie Nights, Lost in Translation, Inglourious Basterds), ale trzymałem się ramy dwudziestu.
Oczywiście pewnie nie wszystkie dobre produkcje widziałem, dlatego jeśli sądzicie, że spodoba mi się jakiś film z okresu 1990-2009 a na tej liście go zabrakło, proszę o sugestię.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

PiK's Top 20 Movies Since 1990 (part 1)

Ostatnio, szukając opinii na temat Inglurious Basterds, natknąłem się w sieci na krótki filmik powstały pewnie gdzieś w okolicy premiery Death Proof, w którym Quentin Tarantino prezentował ranking 20 swoich ulubionych filmów (w kolejności alfabetycznej, nie licząc Battle Royale, który jest jego numerem jeden wśród powstałych po 1992. roku.


Z punktu widzenia przeciętnego kinomana zestawienie to bardzo dziwne. Głównie przez nagromadzenie wielu kiczowatych pozycji i pominięcie uznanych dzieł w stylu Shawshank Redemtion czy Forest Gump. Osobiście mnie to nie dziwi, gdyż jak powszechnie wiadomo Tarantino fascynuje i inspiruje się kinem klasy B. Ja jego listę akceptuję, chociaż nie mogę powiedzieć, że się z nią zgadzam. (widziałem 12 wymienionych przez niego filmów).
Jeśli ktoś chce się zmierzyć z gustem pana Q, wymieniam te tytuły wraz z odnośnikami do filmweb.pl, stosując polskie nazewnictwo, o ile takowe istnieje:
  1. Battle Royale
  2. Życie i cała reszta
  3. Gra wstępna
  4. Dao
  5. Boogie Nights
  6. Uczniowska balanga
  7. Dogville
  8. Podziemny krąg
  9. Piątek
  10. The Host: Potwór
  11. Informator
  12. J.S.A.
  13. Między słowami
  14. Matrix
  15. Zagadka zbrodni
  16. Policyjna opowieść 3: Superglina
  17. Wysyp żywych trupów
  18. Speed: Niebezpieczna prędkość
  19. Ekipa Ameryka: Policjanci z jajami
  20. Niezniszczalny
Po tym zestawieniu zacząłem się zastanawiać, jak wyglądałaby moja lista. Na pewno nie obejrzałem w życiu nawet ułamka tego, co Tarantino, ale gust mam już w miarę wyrobiony. Przedstawiam bardzo subiektywną listę 20 najważniejszych, filmów, (czyli takich do których najczęściej wracam, bądź takich, które w pewien sposób ukształtowały mój gust) powstałych po roku 1990 (tak, zaokrągliłem trochę) w kolejności chronologicznej, wraz z krótkim uzasadnieniem:
Dzikość Serca (reż. David Lynch)

Kino drogi i postmodernistyczne love-story w najlepszym wykonaniu. Postaci przerysowane do granic możliwości, a przez to tak charakterystyczne i urzekające. (Genialny Dafoe jako Bobby Peru). Świetnie dobrana muzyka i oczywiście reżyseria, typowa dla Lyncha. Swoją drogą, chyba najbardziej energiczny film, jaki wyszedł spod jego ręki.
Wściekłe psy (reż. Quentin Tarantino)

Wspaniały debiut Tarantino. Kopalnia świetnych tekstów, dobra obsada i wciągający scenariusz. Czy trzeba czegoś więcej ? Mocne, gangsterskie kino kipiące czarnym humorem z zaskakującymi zwrotami akcji. Jeśli nie widziałeś, jak najszybciej nadrób zaległości!
Prawdziwy Romans (reż. Tony Scott)
Kolejne nietypowe love-story. Genialne role epizodyczne (Oldman, Hopper, Walken, Pitt) i kilka naprawdę mocarnych scen. (Rozmowa Walkena z Hopperem na temat genezy Sycylijczyków, to majstersztyk), od razu widać, że Tarantino jest autorem scenariusza. Widzę dużo podobieństw do wspomnianej wcześniej Dzikości serca, ale w żadnym wypadku nie można mówić o plagiacie, bo choć filmy opierają się na podobnym schemacie, są zupełnie inne, a przy tym oba tak samo dobre.
Pulp Fiction (reż. Quentin Tarantino)
Nie wiem co mogę napisać o filmie, który prawdopodobnie wszyscy znają i kochają. Obraz bez wad, każdy milimetr taśmy to małe arcydzieło. Cokolwiek bym o nim napisał, byłoby cholernie nieobiektywne. Niesamowity pastisz kina klasy B, radosne posługiwanie się przemocą, fascynacja postaciami z przestępczego podziemia oraz specyficzny czarny humor, który okrucieństwo potrafi zmienić w czysto filmowy żart. Film wyprzedził swoje czasy i mimo upływu lat nic się nie zestarzał. Gdybym miał wymienić tylko jeden, najważniejszy film tego okresu, byłoby to Pulp Fiction właśnie.
Sprzedawcy (reż. Kevin Smith)

Dowód na to, że z praktycznie zerowym budżetem, można nakręcić naprawdę świetną produkcję. "Sprzedawcy" to film, który w niezwykle trafny sposób portretuje generację X. Smith pod grubą warstwą wulgaryzmów i obsceny, porusza trudne tematy społeczne, które naprawdę trudno jest odnaleźć w hollywoodzkich produkcjach. Co najlepsze, wszystko to podane bez nachalnego moralizatorstwa, czy próby oceniania postawy młodzieży nie mającej w życiu żadnych perspektyw, nie potrafiącej odnaleźć się w szarej codzienności. Mimo pozornie posępnego klimatu potęgowanego, przez czarno-białą taśmę, film, dzięki dialogom, jest przyjemny i lekki w odbiorze, do tego można się na nim zdrowo uśmiać, nawet jeśli to śmiech przez łzy.
Zagubiona Autostrada (reż. David Lynch)
Mój ulubiony film Lyncha. Zdaję sobie sprawę, że to obraz nie dla każdego, niespójny chronologicznie, rządzący się poetyką snu, w pewnym sensie surrealistyczny. A jednak jest w nim coś, co nie pozwala oderwać oczu od ekranu i każe wracać do niego wielokrotnie. To ta niezwykła, psychodeliczna atmosfera. To dzieło budzi we mnie poczucie lęku, niepokoju przy każdym seansie, mimo, że horrorem nie jest. Postać Mystery Man'a, to majstersztyk. Jeden z najbardziej przerażających typów w historii kina .
Human Traffic (reż. Justin Kerrigan)

Film jest cudownym podsumowaniem kultury lat 90. Te kluby, ta muzyka ten klimat. Cenie go głównie za to, że jego bohaterowie są mi w pewnym sensie bardzo bliscy. Po którymś seansie czułem się jakbym imprezował razem z nimi. Przy tym nie jest to kolejna artystyczna wydmuszka w postaci filmu o ćpających nastolatkach. Opowiada o grupce przyjaciół, prowadzących niezwykle hedonistyczny tryb życia, traktujących weekendowy clubbing, jako ucieczkę od świata i formę terapii. Ze wszystkich młodzieżowych produkcji, tę cenię chyba najbardziej.

Podziemny Krąg (reż. David Fincher)

Świetna ekranizacja książki Chucka Palahniuka. Przekonywująca gra aktorska (Pitt, Nortnon), doskonała oprawa audiowizualna, a przede wszystkim, ciekawa tematyka, sprawiały, że film znalazł się w tym zestawieniu. Założyłem sobie, że lista będzie bezspoilerowa, dlatego po prostu napiszę krótko: Każdy z nas gdy już ugrzęźnie na mieliźnie konsumpcyjnego życia dochodzi do wniosku ze jedyne czego dokonał to dobre zestawienie kolorów w kuchni i sypialni. Z początku, może się wydawać, że film jest jedynie krytyką konsumpcyjnego stylu życia, ale zapewniam, że kryje się w nim znacznie więcej. Książka zajmuje u mnie zaszczytne miejsce na najwyższej półce, film też na jednej z wyższych.

American Beauty (reż. Sam Mendes)


Film podejmujący w zasadzie bardzo podobną problematykę, co poprzedni z listy,jednak z zupełnie innej strony Obraz jest bardziej, stonowany i nostalgiczny. Reżyser w zupełnie nieamerykański sposób rozlicza się z mitem American Dream. Wszystko to ukazane z perspektywy pozornie typowej rodziny z przedmieścia w konwencji komediodramatu. Przemiana głównego bohatera dała mi do myślenia i od nowa zdefiniowała pojęcie życiowego szczęścia Moim zdaniem najlepsza rola Kevina Spacey.

The Matrix (reż Andy, Larry Wachowski)


Matrixa zna chyba każdy. To zdecydowanie jeden z najbardziej popularnych filmów końca lat 90. Z jednej strony masowa rozrywka doprawiona efektami specjalnymi, które wyznaczyły nowe standarty w kinie, a z drugiej wcale niebanalna wymowa filmu.Bracia Wachowscy wymieszali elementy filozofii i religii różnych kultur (buddyzm, rastafarianizm etc...). Drugim dnem tego filmu jest przedstawienie niewoli w jakiej autentycznie żyje zdecydowana większość ludzkości, niewoli umysłów. To wcale nie jest jakiś wymysł, bo na mentalnym poziomie Matrix naprawdę istnieje i podobnie jak w filmie większość ludzi śpi i nie zdaje sobie nawet z tego sprawy.Co prawda pomysł nie jest do końca oryginalny, bo przewijał się nie raz w literaturze czy nawet kinie (Dark City, Ghost in the Shell...) Po prostu Wachowscy sprawnie złożyli wszystko do kupy tworząc kino rozrywkowe na najwyższym poziomie. To jedyny film, na którym (jeszcze jako raczkujący kinoman) byłem w kinie na dwóch seansach pod rząd. Niestety cała wymowa została zepsuta przez dwie kolejne części, które okazały się niczym innym, jak tylko skokiem na kasę.

Matrix zamyka pierwszą dziesiątkę z mojej listy. Druga znajduje się tutaj.

Gran Torino - Eastwood w sosie własnym.

"I'm no hero. I was just trying to get that babbling gook off my lawn!"

Walt Kowalski




Miała tu być obszerna recenzja Gran Torino, ale złośliwość rzeczy martwych sprawiła, że tekst zginął śmiercią tragiczną. Nowego nie mam zamiaru płodzić w najbliższym czasie.

Napiszę krótko, nie rozwodząc się nad fabułą, bo to można przeczytać na pierwszej lepszej stronie poświęconej filmom.
O ile nie przepadam za filmami Eastwooda pełnymi amerykańskiego patosu, tak Gran Torino przypadło mi do gustu, głównie ze względu na lekkość z jaką reżyser podchodzi do tematu. Razi co prawda aktorstwo postaci drugoplanowych i momentami wylewający się z ekranu lukier, mimo to, jeśli tak mają wyglądać masowe produkcje, to ja to kupuje.
Reasumując - Kino familijne z pazurem.
Ocena: 7,5/10

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Synecdocha, Nowy York (2008) reż. Charlie Kaufman

"synekdocha figura stylist., polegająca na określeniu całości przez część (np. "dziesięć szabel" zamiast "dziesięciu kawalerzystów"), części przez całość (np. "wygrała Polska" zamiast "wygrała drużyna polska"), rodzaju przez gatunek ("armia" zamiast "wojsko"), gatunku przez rodzaj ("młode stworzenie" zamiast "młoda dziewczyna"), przedmiotu przez materiał, z którego jest wykonany ("płótno historyczne")"
Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych Władysława Kopalińskiego.
Zapewne wielu kojarzy postać Charliego Kaufmana, autora scenariuszy do takich filmów, jak; Być jak John Malkovich, Zakochany bez pamięci czy Adaptacja Moim zdaniem jest to jeden z najbardziej utalentowancyh, a zarazem niedocenianych scenarzystów.. Wymienione wyżej filmy to potwierdzają. W przypadku omawianego Synecdoche, New York, Kauffman jest zarówno autorem scenariusza jak i reżyserem, co rodziło moje niewielkie obawy, czy poradzi sobie jako debiutant w tej dziedzinie. Na szczęście zupełnie niepotrzebne, ale o tym za chwilę.
 Jego scenariusze zawsze były oniryczne, pełne filozoficznych rozważań na temat istoty człowieczeństwa, z punktu widzenia jednostki. W Synecdoche..., poszedł znacznie dalej i stworzył prawdziwy traktat filozoficzny. Klucz do jego zrozumienia tkwi w tytule, dlatego celowo umieściłem jego słownikową definicję na początku wpisu.
Historia Cadena Cotarda, (świetny Philip Seymour Hoffman). reżysera teatralnego z ogromnymi ambicjami, neurotyka i hipochondryka nie rozpieszczanego przez los, mogłaby być również opowieścią o każdym z nas. Po pierwszych 30 minutach seansu miałem wrażenie, że Kauffman stworzył bohatera podobnego do naszego Adasia Miałczyńskiego znanego z filmów Marka Koterskiego. Okazało się, że twórca postawił poprzeczkę znacznie wyżej.

Główny bohater postanawia stworzyć wiekopomną sztukę teatralną, która stanowić będzie spoiwo dla jego rozpadającego się życia. Chce przedstawić w niej szczegółowo, w czasie rzeczywistym, zarówno, losy swoje własne losy jak i każdego Nowojorczyka z osobna. W starym magazynie buduje kopię miasta. Zatrudnia mnóstwo ludzi, w tym, (żeby jeszcze dokładniej oddać rzeczywistość) aktorów grających aktorów, odgrywających rzeczywiste postaci. Stopniowo całe to absurdalne przedsięwzięcie ogarnia coraz większy chaos.
Kauffman odważnie operuje odniesieniami do literatury, filozofii i wszelkich dóbr kultury. Nie oznacza to, że nie można zrozumieć istoty filmu, bez odpowiedniego zaplecza, chociaż po zaznajomieniu się z twórczością Dostojewskiego, Becketta czy Kafki, na film spojrzy się zupełnie inaczej. Sam czuję, że nie byłem w stanie w pełni go ogarnąć. Nie będę narzucał jedynej prawidłowej interpretacji, bo tego rodzaju dzieła są jak wiecznie otwarta księga, przez co każdy może wynieść z niej coś innego.
Od strony czysto technicznej film prezentuje się przyzwoicie, lecz bez fajerwerków. Warto zwrócić uwagę na świetną scenografię oraz bardzo przekonującą grę aktorska, szczególnie głównego bohatera i żeńskiej części obsady. Muzyka, potęguje oniryczną atmosferę i dobrze podkreśla wydarzenia na ekranie. Szczególnie do gustu przypadł mi utwór z napisów końcowych (bardzo prosty, lecz ciekawie podsumowujący całość tekst):

"Synecdoche, New York", to jeden z najbardziej ambitnych filmów ostatnich lat, Z każdym kolejnym seansem pozwala odkrywać siebie na nowo. Nie jest to jednak seans łatwy, dlaego sądzę, że dopiero za kilka(naście) lat zostanie należycie doceniony. Takie dzieła, są jak wino. Muszą trochę poleżeć, żeby zdobyć uznanie. Ja także, muszę zmierzyć się z nim jeszcze za jakiś czas.
9+/10

sobota, 8 sierpnia 2009

Wstępniak tradycyjny, bo od czegoś zacząć trzeba.

W dzisiejszych czasach stwierdzenie - "interesuję się filmem" jest równie oryginalne, jak posiadanie w domu telewizora. Właściwie każdy telewidz pytany o zainteresowania, pierwsze, co wymieni to film (bo ogląda Megahity w Polsacie, lub czasem nawet wybierze się do kina na leni blockbuster) i ewentualnie muzyka (bo rano przed wyjściem do pracy/szkoły słucha RMFki, a wieczorami włącza Vivę). Wszystko przez konsumpcyjny tryb życia, brak czasu na złapanie oddechu w wyścigu szczurów i ruszenie szarych komórek w innym celu niż próba odpowiedzenia sobie na pytanie "jak przeżyć do pierwszego". Dlatego dobra kulturalne dopasowują się do zapotrzebowań społecznych i oferują najczęściej rozrywkę lekkostrawną; łatwą i przyjemną. Połknąć-przetrawić-wydalić.

Nawet wizycie w kinie, nie towarzyszą już te same emocje. Kiedyś kina miały duże, mroczne sale pachnące kurzem, przyciągające prawdziwych miłośników X muzy. Pozwalały dogłębnie wsiąknąć w swój celuloidowy świat.Dzisiejsze multikina to zapach plastiku i nijakiego popcornu. Zimne, masowe i bezosobowe. Kiedyś w kinowym fotelu można było poczuć się kimś wyjątkowym, obserwatorem innego świata, o którym nie zapominało się po powrocie do domu. Dziś czuję się tam jak kolejny trybik w maszynie zwanej konsumpcjonizmem.

Miałem pisać zupełnie o czymś innym, najwyższy , więc czas przejść do meritum.

Ten blog powstał, po to, żebym mógł utrwalać swoje przemyślenia na temat obejrzanych filmów, żeby nie uleciały gdzieś w natłoku przyziemnych myśli. Pisze to przede wszystkim dla własnej satysfakcji, ale będzie mi miło, jeśli ktoś przeczyta moje wypociny, a jeszcze bardziej, jak zostawi po sobie ślad. Obecnie raczej nie jestem na bieżąco, bo nadrabiam zaległości wśród filmów pokrytych warstwą kurzu; co nie znaczy, że nie zdarzy mi się obejrzeć czegoś z czołówki box office'ów.

Stay tuned...




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...