Dziś, dokładnie w dzień 76. urodzin reżysera Bernardo Bertolucciego mija termin wyzwania filmowego - którego się niedawno podjąłem - zorganizowanego przez Patryka Karwowskiego, autora blogu Po napisach. Niestety nie udało mi się obejrzeć wszystkich filmów artysty, ale zdążyłem się zapoznać z reprezentantami poszczególnych okresów jego twórczości i wyrobić sobie zdanie na jego temat.
Na początek przygody z Bertoluccim wybrałem odświeżenie kontrowersyjnego "Ostatniego Tanga w Paryżu" (1972) Nihilistyczne dzieło o wypełnianiu życiowej pustki perwersyjnym seksem. Ogólnie nie odnalazłem się zbyt dobrze w tym obrazie, ale nie sposób go za niektóre aspekty nie docenić. Więcej na temat filmu napisałem tutaj.
6/10
"Kostucha" (1962) to debiut reżyserski młodego wówczas artysty, będącego jeszcze pod sporym wpływem Pier Paolo Pasoliniego, który był zresztą autorem scenariusza do tego filmu. Dreszczowiec o śledztwie w sprawie zabójstwa prostytutki w rzymskim parku, okazuje się być pretekstem do przedstawienia portretu niższych klas społecznych ówczesnego Rzymu - drobnych oszustów i złodziei oraz młodzieńców szukających przygody lub miłości. Nietypowa narracja ukazania kluczowej nocy z różnych perspektyw, na podstawie zeznań kliku osób, przywodzi na myśl "Rashomon" Kurosawy. Z tym, że "Kostucha" jest mało konkretna w swoich diagnozach społecznych, a przy tym w ogóle nieangażująca, ani jako kryminał, ani jako film obyczajowy. Wynikająca z tego filmu myśl, że każdy ma coś na sumieniu i kilka dość ciekawych ujęć, raczej nie wystarczy, żebym zapamiętał ten obraz na dłużej.
5/10
"Przed Rewolucją" (1964) rozpoczyna okres, kiedy Bertolucci był bardzo mocno zainspirowany francuską Nową Falą i twórczością Godarda. Przy okazji tego filmu twórca obnażył swoją jeszcze młodzieńczą wiarę w budowanie socjalizmu. Protagonista - młody mieszczanin Fabrizio, będący w pewnym stopniu odbiciem samego reżysera jest pod silnym wpływem komunizującego nauczyciela Cesare. Nie podchodzi jednak do jego nauk bezkrytycznie. Pod wpływem tragicznej śmierci przyjaciela zaczyna zadawać pytania, waha się. Nie chce, żeby jego życie zostało całkowicie zaplanowane. Narasta w nim młodzieńczy bunt, pragnie wolności. Znajduje on ujście w zakazanym związku z kilka lat starszą od niego ciotką Giną. Związek ten, od początku skazany na porażkę jest tylko etapem w poszukiwaniu przez Fabrizio własnej tożsamości.
Film jest wyjątkowo dojrzały, biorąc pod uwagę że Bertolucci miał zaledwie 24 lata, kiedy go nakręcił. Ujmuje pięknie sfilmowaną Parmą - rodzinnym miastem twórcy oraz kilkoma ciekawymi zabiegami operatorskimi - rynek miejski widziany przez camera obscura w kolorze, czy dosłownie malarskie ujęcie stawu. Już na tym etapie widać, że reżyser jest poetą obrazu i lubi eksperymentować z formą. Aktorsko jest przyzwoicie. Na szczególną uwagę zasługuje magnetyzująca Adriana Asti w roli Giny. Na pewno nie jest to wielkie dzieło, ale istotny etap na drodze do doskonałości.
6+/10
"Partner" (1968) to już awangarda pełną gębą. Bertolucci na tyle mocno zainspirował się stylem Godarda, że w tym filmie dość bezmyślnie zaczyna go kopiować, podkręcając przy tym zabawę formą do maksimum. W rezultacie powstał nieprzystępny, mocno chaotyczny obraz.. Całość jest luźno oparta na opowiadaniu Dostojewskiego "Sobowtór". Można też trochę żartobliwie powiedzieć, że to w pewnym sensie prekursor "Fight Clubu". Znowu polityka, bunt i rewolucja są tematem przewodnim. Młody inteligent Giacobbe wyrzucony z przyjęcia pewnego profesora, pod wpływem frustracji wytwarza swoje alter-ego. Sobowtór nakłania go do porzucenia dotychczasowego życia, wikłając w pasmo zbrodni wyrażających bunt przeciw faszyzmowi ( stały motyw u reżysera) i konsumpcjonizmowi. Motywy bohatera/ów są nie do końca zrozumiałe. Czasem miałem wrażenie jakbym oglądał jakąś surrealistyczną czarną komedię, a czasem okrutnie gorzki dramat. W tej sraczce pomysłów bywają pomysły mniej lub bardziej trafione. Muszę jednak szczególnie pochwalić przynajmniej jedną scenę. Proces tworzenia się sobowtóra, kiedy Giacobbe dostrzega, że jego cień na budynku zaczyna żyć własnym życiem to operatorskie mistrzostwo i jeśli mielibyście zobaczyć tylko jeden fragment tego filmu, niech to będzie ta scena. Niestety jako całość "Partner" jest dla mnie całkowicie niestrawny, nadęty i bełkotliwy.
4/10
"Konformista" (1970) to pierwszy obejrzany film Bertolucciego, który mogę uznać za naprawdę udany i z czystym sumieniem polecić. Ogromna w tym zasługa doskonałej roboty operatorskiej Vittorio Storaro. Zdjęcia w "Konformiście" to arcydzieło. Tak wspaniałych kadrów, wykorzystania koloru i scenografii nie widziałem już dawno. Najciekawsze, że nie jest to tylko sztuka dla sztuki, ale doskonale współgra z narracją. Fabuła zdaje się być poddana obrazowi. Operowanie odcieniami błękitu i czerwieni oraz gra światłocieni to orgazm dla oczu. Bohater tej opowieści - Marcello to typowy człowiek bez właściwości. Biernie akceptuje rosnący w siłę faszyzm we Włoszech i bez przekonania, ale ochoczo wstępuję do tajnej policji i podejmuje się misji zabicia swojego dawnego, komunizującego profesora, który przebywa aktualnie w Paryżu. Marcello jedzie tam pod pretekstem podróży poślubnej. Oczywiście, jak zwykle polityka odgrywa kluczową rolę, ale wydaje się, że reżyser tym razem bardziej niż sam faszyzm demonizuje brak indywidualizmu i bierne podejście do życia. Nie do końca rozumiem jednak portret psychologiczny protagonisty. Film zdaje się sugerować, jakoby traumatyczne doświadczenie z dzieciństwa determinowało jego bierną, bezuczuciową postawę w przyszłości. "Konformistę" warto zobaczyć, bo to bez wątpienia jedno z najlepszych dokonań reżysera, doskonała symbioza formy i treści.
8/10
"Wiek XX" (1976) to monumentalne, ponad pięciogodzinne dzieło w dorobku Bertolucciego i niesamowicie malowniczy obraz włoskiej wsi pierwszej połowy XX wieku. Opowiada przede wszystkim o trudnej przyjaźni ziemianina Alfredo i robotnika Olmo. Obaj urodzeni tego samego dnia na samym początku wieku. Uczestniczą w burzliwych przemianach społeczno-politycznych: obu wojnach światowych i rewolucji bolszewickiej. Mimo antagonizmów wynikających głównie z pochodzenia, a tym samym różnych statusów społecznych starają się dbać o dobre relacje między sobą, choć los stawia ich po przeciwnych stronach barykady. Opowieść zrealizowano z ogromnym rozmachem. Film aktorsko lśni dzięki międzynarodowej, doborowej obsadzie (Robert De Niro, Gerard Depardieu) Ponownie zdjęcia Storaro zachwycają. Wiejskie pejzaże w szerokich planach, czy dynamiczne sceny zbiorowe zapierają dech w piersiach. Ze współpracy reżysera z tym operatorem rodzą się wizualne arcydzieła. Muzyka Ennio Morricone doskonale podsyca atmosferę. "Wiek XX" nie stroni też od wielu od dosadnych scen, zarówno pod kątem nagości jak i przemocy. Bertolucci w mocno naturalistyczny sposób opowiada tę historię. Mam z oceną filmu ogromny problem. O ile artystycznie dzieło stoi na najwyższym poziomie, to ideologicznie jest propagandowym peanem na cześć komunizmu. Reżyser nie kryje tu swoich fascynacji socjalizmem i jasno opowiada się po stornie bolszewików, widząc w nich jedyny lek na zło faszyzmu, uosobione tu w postaci demonicznego, wręcz komiksowo przerysowanego Attili (Donald Sutherland). "Wiek XX" to paradoksalnie najbardziej propagandowe i ideologicznie zaangażowane, a jednocześnie najlepsze artystycznie dzieło Włocha.
8/10
W "Marzycielach" (2003) Bertolucci zawarł największe swoje obsesje - kino, seks i rewolucję. Paryż, rok 1968 - czas rozruchów społecznych. Młody Amerykanin Matthew poznaje rodzeństwo Francuzów - Isabelle i Theo. Początkowo łączy ich tylko wspólna miłość do kina. Z czasem Matthew zamieszkuje z nowymi przyjaciółmi i dostrzega, że brata i siostrę łączy osobliwa relacja i uzależnienie od siebie. Wspólny czas wypełniają im rozmowy o filmach i polityce (są maoistami zapatrzonymi w "Czerwoną książeczkę") oraz coraz bardziej śmiałe gry erotyczne. Wg mnie film jest jeszcze bardziej śmiały i bezpruderyjny niż "Ostatnie Tango w Paryżu", ale spodobał mi się znacznie bardziej, w dużej mierze przez ciekawe wplecione w całość fragmenty klasycznych filmów Widzę w nim też podsumowanie wcześniejszej twórczości reżysera. Mamy zbuntowaną młodzież, poszukującą swojego miejsca w życiu i zakazaną quasi kazirodczą relację niczym w "Przed Rewolucją". Jest mieszkanie jako azyl i ucieczka od świata zewnętrznego co przywodzi na myśl "Ostatnie Tango w Paryżu" Wreszcie krytyka braku samodzielności i indywidualizmu zupełnie jak w "Konformiście" Zapatrzone i zazdrosne o siebie rodzeństwo tworzy patologiczną relację przed którą kilkukrotnie przestrzega ich Matthew. W finale wtapiają się w tłum rzucających butelkami z benzyną rewolucjonistów stając się tymi z którymi walczą. Dobra puenta.
7+/10Na "Marzycielach" tymczasowo skończyłem swoją przygodę z Bertoluccim. Nie zdążyłem zobaczyć kilku ważnych obrazów z "Ostatnim Cesarzem" na czele, które być może pozwoliłyby uzyskać pełniejszy obraz reżysera. Wiem na pewno, że jeszcze je kiedyś nadrobię, bo to postać niewątpliwie interesująca, choć mocno kontrowersyjna. Jeszcze raz dziękuje Patrykowi z blogu Po napisach za zachęcenie do wzięcia udziału w tym wyzwaniu.
Na koniec przedstawiam jeszcze swój ranking obejrzanych filmów:
7. Partner (4/10)
6. Kostucha (5/10)
5. Ostatnie Tango w Paryżu (6/10)
4. Przed Rewolucją (6/10)
3. Marzyciele (7+/10)
2. Konformista (8/10)
1. Wiek XX (8/10)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz