One of them fellas is not what he says he is...
Quentin Tarantino - popularyzator kinowego postmodernizmu nakręcił kolejny film. Można jego twórczość kochać, można nienawidzić, ale znać zwyczajnie wypada. Jeden z moich ulubionych twórców kina.
"Pulp Fiction" to dla mnie arcydzieło, a Quentin właściwie nigdy wyraźnie mnie nie zawiódł. Wyraźnie, bo po jego poprzednim
"Django" miałem delikatnie wrażenie, że mistrz pomału się wypala. Czy
"Nienawistna Ósemka" rozwiała te obawy? Nie do końca.
Tarantino po sporym rozmachu poprzednich obrazów, postanowił wrócić po latach do bardziej skromnej formy. Jego najnowszy film, podobnie jak rewelacyjny debiut
"Wściekłe Psy" to kameralna, żeby nie powiedzieć teatralna, oparta przede wszystkim na dialogach opowieść, rozgrywająca się w większości w jednym pomieszczeniu. Teoretycznie świetny pomysł, bo długie dialogi zaraz obok groteskowych scen przemocy to znak rozpoznawczy reżysera. Postanowił po raz kolejny wziąć na warsztat spaghetti western i zabawić się jego konwencją.