piątek, 29 stycznia 2016

Ostatnie Tango w Paryżu (1972) reż. Bernardo Bertolucci

Go, get the butter.

Podjąłem się wyzwania filmowego zorganizowanego przez blog Po napisach. Polega ono na obejrzeniu i podsumowaniu wszystkich filmów Bernardo Bertolucciego do 16.03.2016 r. czyli dnia urodzin reżysera. Będę tu na bieżąco relacjonował postępy w wyzwaniu i  dzielił się wrażeniami na temat poszczególnych dzieł. Na pierwszy ogień idzie chyba jeden z najbardziej kontrowersyjnych obrazów wszech czasów - słynne "Ostatnie Tango w Paryżu". Tekst może zawierać spoilery.

Jest to portret patologicznej, seksualnej relacji między młodą, ciekawą świata Francuzką z prowincji Jeanne , a zgorzkniałym, zniszczonym emocjonalnie po nagłej, samobójczej śmierci żony Amerykaninem Paulem.
"Ostatnie Tango w Paryżu" pierwszy raz widziałem, kiedy jeszcze absolutnie nie byłem na ten film gotowy. I nie mam tu na myśli słynnych scen erotycznych, a jego psychologiczny aspekt. Z tamtego seansu wrażenia miałem jak najgorsze. Zapamiętałem tylko gwałt analny przy użyciu masła jako lubrykantu i pewnie gdyby nie ta szczególna okazja, nie odwiedziłbym ponownie tego pustego mieszkania razem z Brando i Schneider. Czy było warto? Chyba tak, ale mam też zastrzeżenia.
Perwersyjna erotyka ma być tu tylko narzędziem do ukazania kondycji moralnej rozczarowanego życiem Paula, który wciąga naiwną Jeanne w swoją nihilistyczną grę. Bohater poprzez realizację coraz to bardziej wyuzdanych fantazji seksualnych tłumi swój egzystencjalny ból. Jednak, jest to ból nie tyle wywołany utratą ukochanej osoby, a niemocą, brakiem możliwości rozliczenia i świadomością, że tak naprawdę nie znał swojej żony i nic nie wie o motywach jej samobójstwa. Dlatego właśnie tak zaciekle broni się przed poznaniem Jeanne, zabrania jej wyjawienia choćby imienia i sam skrywa swoją tożsamość. Wynajmowane mieszkanie, będące miejscem ich schadzek, staje się azylem, ucieczką przed rzeczywistością. Nie ma tam żadnych zasad, liczą się jedynie pierwotne instynkty. Jakby to, co dzieje się w tych zimnych murach było jedyną wartością.

Atmosferę szaleństwa świetnie dopełnia, agresywna, jazzowa muzyka autorstwa Gato Barbieri. Zawsze miałem słabość do dźwięków saksofonów, a tu brzmi on wyśmienicie. Do tego Brando, gra tak, jakby faktycznie stał się Paulem i pewnie po części tak było. Tym bardziej, że tych najbardziej kontrowersyjnych scen wcale nie było w scenariuszu, a są podobno pomysłem aktora. Swoją drogą praca na planie okazała się katorgą, szczególnie dla Marii Schneider, która po latach wyznała, że po skończonych zdjęciach musiała korzystać z pomocy psychiatry, a do Bertolucciego nie odezwała się już nigdy więcej.


W tym momencie dochodzę do największej wady obrazu. Choć aspekt psychologiczny wydaje się być niewątpliwie najważniejszy, to na wierzch wypływa tu przede wszystkim mocno kontrowersyjna forma. Reżyser w którymś z wywiadów przyznał, że pomysł na film wziął się z jego osobistych fantazji na temat seksu z nieznajomą. Podczas oglądania miałem wrażenie, że ta pozorna złożoność postaci jest tylko pretekstem, żeby pokazać kilka scen perwersyjnego seksu, a ofiarą wszystkiego była identycznie, jak jej postać młoda i naiwna Schneider. Z tej opowieści można było wycisnąć znacznie więcej. Mimo, że w dzisiejszych czasach film nie wydaje się nawet w połowie tak oburzający, jak w latach 70,  to i tak po seansie poczułem, że pod płaszczykiem głębi kryje się pustka.


Jakiś czas temu oglądałem równie mocny i poruszający podobny problem film, który muszę tu przywołać. Mam na myśli "Wstyd" Steve'a McQueena. Tam też chodzi o wypełnienie życiowej pustki doznaniami seksualnymi i o problem samotności jako wyniszczającej choroby. Zdaję sobie sprawę, że te obrazy mają trochę inną wymowę i dzieli wiele lat różnicy, ale wydaje mi się, że McQueen, który też przecież nie stronił od odważnych scen, ukazał to lepiej, z większym wyczuciem i głębiej wnikając w temat.

Film Bertolucciego przez jednych został okrzyknięty arcydziełem, przez innych plugawą tandetą. Ja stoję gdzieś po środku. Z jednej strony seans zostawił mnie z przemyśleniami na temat ludzkiej natury, a z drugiej myśląc o nim dalej będę miał w głowie najpierw scenę z masłem, dopiero później przypomnę sobie czemu ona służyła.

6/10

http://www.ponapisach.pl/2015/06/ogladamy-filmy-wyrezyserowane-przez.html






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...