poniedziałek, 7 listopada 2016
Wszystkie Nieprzespane Noce (2016) reż. Michał Marczak
Zdarza się Wam czasem wspominać pozornie zupełnie nieistotne, przypadkowe momenty młodości, z czasów najintensywniejszego imprezowania? Te wszystkie bełkotliwe przemyślenia i rozmowy pod wpływem, które wtedy wydawały się tak ważne, jakbyście dotykali w nich istoty człowieczeństwa? Nie doświadczyliście tego? W takim razie film wyda się wam nadętym stekiem bzdur.
"Wszystkie Nieprzespane Noce" to bowiem nieuporządkowany katalog takich wspomnień, ograniczonych do ciągłej zabawy i nocnych podróży po pięknie sfilmowanej Warszawie, w daremnym poszukiwaniu szczęścia.
Pewnie powinienem się tego wstydzić, ale w obrazie Michała Marczaka odnalazłem cząstkę siebie z pewnego etapu życia, za którym nawet dziś zdarza mi się tęsknić, mimo że wiek i problemy bohaterów dawno mam już za sobą. Szczerze pokochałem i niebezpiecznie dobrze odnalazłem się w tych bełkotliwych dialogach i przemyśleniach po jointach i alkoholu.
Kiedyś takim manifestem pokolenia był dla mnie brytyjski "Human Traffic". Mimo zupełnie różnej formy, oba filmy łączy bardzo wiele. Tyle, że portretowane we "Wszystkich Nieprzespanych Nocach" środowisko jest chyba jeszcze bardziej zagubione, niż ich odpowiednik z lat 90. XX wieku. Zresztą nie trzeba szukać tak daleko, bo problemy, podobnych, choć trochę starszych bohaterów, przedstawia tegoroczny "Kamper" Łukasza Grzegorzka.
Nazywajcie ich bananami, hipsterami, ale to po prostu młodzi ludzie, którzy nigdy nie zetknęli się z tak zwaną prozą życia i którym wszystko przychodzi łatwo, zbyt łatwo. Film nie porusza w ogóle kwestii sposobu zarabiania bohaterów na życie, ale można wywnioskować, że nie mają problemów finansowych i nie muszą ciężko na swój dobrobyt harować. Tym bardziej czują pustkę, którą wypełniają narkotyczno-alkoholowymi maratonami i wiecznie zranieni beznadziejnie poszukują szczęścia i miłości. Buntują się, choć sami nie wiedzą przeciw czemu. Udają mądrzejszych niż są w rzeczywistości, używają słów, których znaczenia nie rozumieją. Mają jednak przy tym sporą świadomość swojej autokreacji.
Dzięki nowatorskiej, paradokumentalnej formie filmu to wiwisekcja bardzo wiarygodna. Wygląda tak, jakby reżyser po prostu chodził za swoimi bohaterami z kamerą, obserwował i towarzyszył im podczas tej miejskiej odysei. Podobno zresztą dokładnie tak było. Aktorzy są tu jednocześnie bohaterami i cały obraz w znacznej mierze jest improwizacją lub przynajmniej odwzorowaniem rzeczywistych sytuacji czy rozmów.
To jeden z tych filmów, gdzie przez fragmentaryczną i chaotyczną narrację streszczenie fabuły nie ma najmniejszego sensu. Powiedzieć, że to historia dwóch przyjaciół, to nie powiedzieć nic. Po prostu, albo od pierwszych scen odnajdziesz się w tym chaosie i poczujesz jak w domu, albo z miejsca całość odrzucisz, co też będzie zrozumiałe. Podejrzewam, że mało kto stwierdzi, że to produkcja średnia czy przeciętna.
Każdy za to powinien docenić przynajmniej zdjęcia i muzykę. Nocne życie Warszawy sportretowano doskonale, miejsca, które beznamiętnie mijam na co dzień, w obiektywie Marczaka zyskały nowe życie. Kamera z niespotykaną swobodą płynie przez miasto. Śmiało można powiedzieć, że stolica jest tu równoważną postacią.
Tak samo zresztą jak muzyka, na którą składa się prawie sto utworów przede wszystkim z gatunku szeroko pojętej elektroniki. Już wiem, że do ścieżki dźwiękowej będę często wracał. Do wielu scen i całego filmu zresztą też. Świetne są też subtelne nawiązania do klasyki. Przykładowo w pewnym momencie główny bohater nuci sobie lejtmotyw z mojego ukochanego "Pociągu" Kawalerowicza. Mała rzecz, a cieszy.
"Wszystkie Nieprzespane Noce" to prawdziwy powiew świeżości nie tylko w rodzimym, ale i światowym kinie. Coś na pograniczu fabuły i filmu dokumentalnego. Nagroda za reżyserię na międzynarodowym festiwalu w Sundance w ogóle mnie nie dziwi. Co za wspaniały filmowy rok.
8/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz