Jako, że nie samym zachodem żyje kinoman, postanowiłem wziąć udział w Festiwalu Filmowym Pięć Smaków. Jest to festiwal kina azjatyckiego i jedyna okazja, żeby zobaczyć na dużym ekranie niektóre produkcje z tamtych rejonów. Skromnie bo skromnie, ale udało mi się obejrzeć sześć zupełnie różnych tytułów, wrażeniami z których chciałbym się krótko podzielić.
Na początek wspomnę o czterech filmach, dwa pozostałe stworzone przez Siona Sono zostawię sobie na deser? Dlaczego? Bo Sono to jedno z moich największych filmowych odkryć i chciałbym obejrzeć jeszcze kilka jego filmów, po czym poświęcić mu oddzielny wpis. Tutaj nadmienię tylko, że zarówno "Gwiazda Szeptów" jak i "Antyporno" to absolutna czołówka widzianych przeze mnie w tym roku obrazów i oba oceniłem na 9/10. A teraz już o reszcie obejrzanych produkcji.
Zapis moich zmysłów (2015) reż. Joko Anwar
Jak przetrwać w Dżakarcie? Ona, pracownica podrzędnego salonu kosmetycznego, fanatyczka kina klasy B, oglądająca pirackie DVD na starym, malutkim telewizorze, w wynajmowanej klitce.
On, outsider żyjący z tworzenia amatorskich napisów do nielegalnych kopii filmów. Łączy ich wspólna pasja i chęć życiowej zmiany. W tle polityczna intryga, która będzie miała na bohaterów większy wpływ niż się początkowo wydaje.
Czy da się nakręcić dobry film w 8 dni za 20 tysięcy dolarów? Indonezyjski reżyser Joko Anwar udowadnia, że jak najbardziej. Czuć pewną surowość, ale tylko podkreśla ona realizm całej opowieści i nawet pobudza zaangażowanie widza. Anwar z dokumentalistyczną precyzją portretuje codzienne życie mieszkańców niższych klas Dżakarty, jak i czas przemian politycznych Indonezji. Mimo wielu teoretycznie zbędnych scen wielokrotnie pokazujących tak rutynowe czynności, jak np. wędrówki po mieście czy przygotowywanie posiłków, film w ogóle się nie dłuży.
Jednak, co najbardziej w nim cenię to bohaterowie, przez których przemawia autentyczna miłość do kina. Nieosiągalnym szczytem ich niewinnych marzeń jest posiadanie lepszego telewizora czy DVD. Sentyment budzi też tamtejszy rynek pirackich płyt w pełnym rozkwicie, co przypomina mi Polskę lat 90.i czasy handlu na stadionie X-lecia w pełnym rozkwicie. Reżyser zresztą wcale jednoznacznie nie potępia piractwa czego dowodem jest jego anegdota opowiedziana podczas spotkania po filmie, kiedy kupił nielegalną kopię swojego własnego filmu. Ta jednak okazała się tak fatalnej jakości, że postanowił nagrać lepszą wersję i zanieść sprzedawcy. Piękny gest.
Największe zastrzeżenie mam do nagłej zmiany tonacji, kiedy nieoczekiwanie całość staje się czymś w rodzaju thrillera politycznego i zaczyna się gra o wielkie stawki. Podobno jest to wierne odwzorowanie rzeczywistej Indonezyjskiej afery korupcyjnej na najwyższych szczeblach władzy, ale nie do końca pasował mi ten zabieg. "Zapis moich zmysłów" to pierwsza część zapowiedzianej trylogii, więc może dopiero obejrzenie całości stworzy szerszy kontekst. Ogólnie to dobry film o miłości, tej do kina i tej do ludzi.
7/10
Przemiana (2016) reż. Dain Said
Noc, zadymiona podrzędna knajpa. Przygrywa pianino, na scenie drag queen daje występ. Okazuje się, że popełniono tu zbrodnię. Wygląda to na morderstwo z dziwnym rytualnym obrządkiem. Na miejsce przybywa detektyw w prochowcu, przesłuchuje świadków. Zaraz poznajemy kolejnego bohatera - byłego policyjnego fotografa z obsesją na punkcie tajemniczej, pięknej sąsiadki. Zapowiada się udany seans.
Naprawdę liczyłem na świetne kino gatunkowe, zwiastun wydał mi się szalenie ciekawy, poza tym uwielbiam stylistykę noir, a "Przemiana" jest nią przepełniona. Miasto, w którym rozgrywa się akcja nie jest nazwane w filmie, ale to Kuala Lumpur - stolica Malezji. Zachodnie inspiracje w tym filmie są na tyle silne, że trochę przywodzi na myśl Nowy Orlean i klimaty w stylu filmu "Harry Angel" czy gry "Gabriel Knight". Urbanizacja przenika się tu z pradawną magią plemion Borneo, stare sklepy z zakurzonymi antykami z nowoczesnymi drapaczami chmur. Reżyser miał nawet do dyspozycji prawdziwą dżunglę w środku miasta, powstałą naturalnie w wyniku wyludnienia kompleksu budynków. Trudno było o lepszą miejscówkę na taką produkcję.
Nie wiem jak to się stało, ale reżyser koncertowo spieprzył swój film. Wygląda to tak jakby w pewnym momencie do scenariusza dorwał się dziesięciolatek. Postacie prowadzone są niekonsekwentnie, twisty fabularne głupawe, a całość coraz bardziej zmierza w stronę kampu podanego ze śmiertelną powagą. Elementy folkloru zamiast intrygować i niepokoić niezamierzenie bawią. Możliwe, że nie zrozumiałem przyjętej konwencji i w kinie azjatyckim takie gatunkowe wygibasy są normą. Ja się w takiej konwencji w ogóle nie odnalazłem. Niektóre dziwne wybory artystyczne rozjaśniło mi nieco spotkanie z reżyserem po seansie, ale chyba powinienem się tego dowiedzieć z samego filmu.
Muszę jednak przyznać, że zdjęcia i muzyka cały czas stały na naprawdę wysokim poziomie i właściwie tylko dzięki realizacji bawiłem się nieźle do końca. Chociaż momentami charakteryzacja i efekty specjalne pozostawiały sporo do życzenia, co widać było szczególnie na przykładzie człowieka-ptaka, którego wygląd wywoływał raczej śmiech niż grozę.
Mimo wszystko za ten rewelacyjny początek i ciekawy koncept nie mogę dać niższej oceny niż
5/10
Droga do Mandalay (2016) reż. Midi Z
Nielegalny wyjazd emigracyjny z Birmy do Bangkoku w poszukiwaniu środków do życia przypadkowo zbliża do siebie parę młodych ludzi. Okazuje się, że ich plany na życie są dość mocno rozbieżne. W rezultacie zakochany na zabój Guo, stara się jak tylko może wpłynąć na swoją ukochaną Linqing i sprawić, żeby razem zarobili pieniądze ciężką harówką fabryce tekstyliów poza miastem, po czym otworzyli własny interes w Birmie. Ona jest bardziej zainteresowana zdobyciem dokumentów umożliwiających legalną i ambitniejszą pracę w Bangkoku, do tego wcale nie marzy jej się powrót do rodzinnego kraju.
Ponoć reżyser Midi Z wchodzi tym obrazem na nowy poziom realizacyjny. Niestety nie mogę się do tego odnieść, bo pierwszy raz się z jego twórczością spotykam. Ładny, mocno zdystansowany i trochę senny arthouse. Właśnie, dystans. Od filmu wieje chłodem, mimo, że akcja rozgrywa się w upalnej Tajlandii. Sporo tu sprzeczności. Pięknie sfotografowany, ale jednocześnie surowy. Ogląda się trochę jak dokument, a jednak jest też tu miejsce na symboliczne, wręcz oniryczne sceny. Nie grało mi to razem jak cholera, mimo, że wydaje mi się, że rozumiem zamysł twórcy. Chociaż fanem raczej nie zostanę.
6/10
Twoja i nie tylko twoja (2016) reż. Sang-soo Hong
Anatomia związku. Minjong ma problem z alkoholem. Dziewczyna lubi wieczorami przebywać w barach i upijać się w towarzystwie nowo poznanych mężczyzn, którymi potrafi zręcznie manipulować. Yongsoo ma problem z Minjong, jest w niej bowiem szaleńczo zakochany i nie może zaakceptować hobby swojej partnerki. Tym bardziej, że znajomi rozsiewają plotki o jej kolejnych pijackich ekscesach.
Twoja i nie tylko twoja (2016) reż. Sang-soo Hong
Anatomia związku. Minjong ma problem z alkoholem. Dziewczyna lubi wieczorami przebywać w barach i upijać się w towarzystwie nowo poznanych mężczyzn, którymi potrafi zręcznie manipulować. Yongsoo ma problem z Minjong, jest w niej bowiem szaleńczo zakochany i nie może zaakceptować hobby swojej partnerki. Tym bardziej, że znajomi rozsiewają plotki o jej kolejnych pijackich ekscesach.
Reżysera Hong Sang-soo Martin Scorsese określił jako koreańskiego Woody'ego Allena. To chyba niezłe porównanie, bo jego film skupia się przede wszystkim na skomplikowanych relacjach damsko-męskich, a bohaterami również są neurotycy. Bywa przy tym naprawdę zabawnie. Reżyser lubuje się w ukazywaniu swoich głównie podczas picia i konwersacji w barach i kafejkach. Dialogi to lwia część filmu, ale wypowiadane są z taką swobodą jakby były improwizowane, przez co całość zyskuje na lekkości. Podobno Hong pracuje bez szczegółowego scenariusza. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to niepotrzebnie przeciągnięte zakończenie i strona techniczna. Mam na myśli nietypowy sposób pracy kamery. Na ogół jest ona statyczna i kadr obejmuje rozmawiających bohaterów. Często jednak reżyser stosuje dziwne, wyglądające na całkowitą amatorkę, cyfrowe zbliżenia na twarze bohaterów. Taki zabieg kojarzy się bardziej z nagraniami wujka Wieśka filmującego telefonem imprezę urodzinową cioci. Może ma to dodać realizmu, czy zwrócić uwagę na emocje konkretnego bohatera? Dla mnie ta kwestia pozostaje zagadką.
Ogólnie, jeśli lubi się twórczość wspomnianego Allena, albo nawet modne ostatnio seriale pokroju netflixowego "Master of None" czy "Love", "Twoja i Tylko Twoja" powinna przypaść do gustu. To najlżejszy film jaki widziałem na festiwalu i zachęcił mnie do zapoznania się z wcześniejszą twórczością Honga.
7+/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz