To zadziwiające dlaczego tak pojemny gatunek jak science-fiction reprezentuje tak niewiele naprawdę inteligentnych i stymulujących szare komórki scenariuszy? Widać to szczególnie na przykładzie filmów przedstawiających spotkanie z przybyszami z kosmosu. Najczęściej sprowadzają się one do wielkobudżetowych widowisk na temat międzygatunkowej wojny z humanoidalnymi najeźdźcami. Przede wszystkim prosta rozrywka - wybuchy, strzelaniny i pędząca akcja. Czyli wyjątkowo bezpieczne maszynki do napełniania kieszeni producentów. Wszak wiadomo, że CGI kosztuje, a ludzie raczej nie chodzą do kina po to, żeby kontemplować sens ludzkiej egzystencji.
Na szczęście czasem znajdzie się taki szaleniec jak Denis Villeneuve i pod płaszczykiem filmu o inwazji obcych, zafunduje widzom dwie godziny głęboko humanistycznej refleksji.
Zrealizaowany na podstawie opowiadania Teda Chianga "Arrival", znany u nas jako "Nowy Początek" to pozornie sztampowa historia o przybyciu istot pozaziemskich. Na niebie, w różnych zakątkach globu pojawia się 12 dziwnych, ogromnych obiektów. Wybitna lingwistka i specjalistka od komunikacji Louise (Amy Adams) ma za zadanie nawiązać kontakt z przybyszami i dowiedzieć o celach ich wizyty. Towarzyszy jej zespół naukowców z fizykiem Ianem (Jeremy Renner) na czele. Louise robi wszystko, żeby porozumieć się z tymi tajemniczymi istotami, a czasu jest coraz mniej, bo ludzkość jest w tej kwestii podzielona. Zniecierpliwione mocarstwa (Chiny, Rosja, a jakże) zdają się wierzyć w argument siły ponad siłę argumentu.
Główny wątek właściwie w całości opiera się na próbach poznania sposobów komunikacji obcych. Te istoty różnią się od ludzi nie tylko pod względem fizycznym, ale przede wszystkim sposobem postrzegania rzeczywistości. Od czasu przeczytania "Solaris" Lema, nie doświadczyłem tak ciekawego, dalekiego od stereotypów ukazania kosmitów. Wszystkie sceny z ich udziałem to geniusz w czystej postaci. Ten wygląd, zachowanie, wydawane odgłosy sprawiały, że siedziałem w fotelu jak na szpilkach, z wrażeniem, że bohaterowie naprawdę mają do czynienia z formami życie zupełnie odmiennymi.
Choć film jest w stanie mocno zaangażować, a napięcie jest ciągle wyczuwalne, na pewno znajdą się rozczarowani widzowie, którzy stwierdzą, że nuda... nic się nie dzieje proszę pana.
Kto zna poprzednie dokonania Villeneuve'a, wie że najważniejsze jest dla niego niespieszne budowanie odpowiedniej atmosfery. Szerokie plany, statyczne ujęcia i specyficzne udźwiękowienie. Wreszcie wygrywana na długich niskich dźwiękach ambientowa muzyka Jóhanna Jóhannssona - wszystko stanowi o formalnej wielkości "Nowego Początku". Scena pierwszego wejścia ekipy badawczej na statek i spotkania przybyszy to audiowizualny majstersztyk.
Kwestia międzygatunkowego porozumienia jest niestety przetykana scenami z życia osobistego protagonistki. Niestety, bo to najsłabsza część filmu ocierająca się o ckliwe, przesycone patosem, nachalną symboliką i mistycyzmem historie rodem z późnych dokonań Terrance'a Malicka. Znajduje to co prawda swoje uzasadnienie w zakończeniu i nie jest aż tak bardzo uderzające jak w "Interstellar" Nolana, ale uważam że można było ten wątek poprowadzić subtelniej i środek ciężkości skupić finalnie gdzie indziej. W pewnym sensie rozumiem taki zabieg, bo nadaje filmowi uniwersalnego wydźwięku łącząc sprawy typowo przyziemne z tymi wagi kosmicznej. Ujmuje to jednak całości nieco subtelnego dostojeństwa.
Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z jednym z najważniejszych obrazów fantastyczno-naukowych ostatnich lat, którego nie można przegapić. Fanów gatunku nie muszę przekonywać, bo pewnie są już po seansie, albo mają zarezerwowane bilety. Pozostali, dla których kino to coś więcej niż weekendowa rozrywka, też powinni go docenić, bowiem ważniejszy od kosmitów jest tu pierwiastek ludzki.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz