niedziela, 13 grudnia 2015

Krampus. Duch Świąt (2015) reż. Michael Dougherty

It's Christmas. Nothing bad is going to happen on Christmas! 


Spragniony czegoś lekkiego w bożonarodzeniowym klimacie, a jednocześnie rozczarowany ostatnim seansem  "Listów do M.2", postanowiłem dać szansę kolejnej, tegorocznej, sezonowej produkcji. Wybór padł na film "Krampus. Duch Świąt", co może wydawać się dziwne, gdyż obraz ten promowany jest jako horror, a te zazwyczaj niewiele mają w sobie relaksującej, świątecznej atmosfery. Wystarczyło jednak, że obejrzałem zwiastun, po którym wywnioskowałem, że to właściwie zakamuflowana komedia. Faktycznie, czystej grozy tu jak na lekarstwo, co w tym przypadku wcale nie jest wadą, a wręcz przeciwnie. Twórcy bawią się konwencją kina familijnego i mrocznej baśni, doprawiając to szczyptą grozy. Powiedziałbym, że w filmie jest coś z wczesnego Tima Burtona, ale najbardziej na myśl przywodzi mi "Gremliny". Tak, "Krampus" zdecydowanie celuje w estetykę kina lat 90. i głównie za to go polubiłem.


 Sama postać Krampusa ma swoje źródło w germańskich legendach. Jest to demoniczne alter ego Świętego Mikołaja, które zamiast nagradzać grzeczne dzieci prezentami, karze te niegrzeczne w najbardziej wymyślne sposoby. Najczęściej używa do tego celu łańcuchów, którymi jest oplątany, lub wyręcza się swoim upiornym orszakiem, składającym się z elfów w odpowiednio wystylizowanej, mrocznej wersji oraz opętanych zabawek i legionu złowrogich pierniczków. Nieciekawe towarzystwo prawda?



W filmie początkowo nic nie zwiastuje nadejścia ciemnych mocy. Dostajemy świetną sekwencję otwierającą, która przedstawia dziki tłum szturmujący supermarket w przedświątecznym szale zakupowym. Wszystko przy akompaniamencie "It's Beginning to Look a Lot Like Christmas".  Wymowna satyra na konsumpcjonizm. Następnie mamy przedstawienie typowej dla familijnych komedii, zabieganej rodziny, z której duch Bożego Narodzenia dawno gdzieś uleciał, a święta przygotowują jedynie z obowiązku podtrzymania tradycji. Sprawę dodatkowo komplikuje przyjazd nielubianych krewnych, którzy są odzwierciedleniem typowego, hollywoodzkiego stereotypu teksańczyków - uzbrojonych rednecków.  Brak ciepłej, rodzinnej atmosfery zdaje się doskwierać najbardziej dwunastoletniemu Maxowi, który pod wpływem złości drze list do Św. Mikołaja i przeklina święta, nieświadomie przywołując tytułową bestię i jej świtę.

Od tej pory komedia zaczyna łączyć się z grozą, a bohaterowie muszą stawić czoła nieznanemu niebezpieczeństwu.  Jedyną osobą, która zdaje się wiedzieć, z czym mają do czynienia, jest seniorka rodu - sympatyczna, rozmawiająca po niemiecku babcia. To właśnie snuta przez nią opowieść przywiodła mi na myśl klimat mrocznej baśni w burtonowskim stylu. Scena ta została na dodatek przedstawiona jako nastrojowa, poklatkowa animacja. Myślę, że reżyser Michael Dougherty spokojnie sprawdziłby się, gdyby chciał zrealizować jakiś pełny metraż w podobnej formie.

W "Krampusie" nie brakuje stylizowanych scen przemocy, jednak chyba nikt oprócz małych dzieci (których o dziwo na sali kinowej nie brakowało) nie będzie raczej trząsł się ze strachu przy pojedynkach bohaterów z armią bojowych pierników, żądnymi krwi lalkami czy wściekłym, pluszowym misiem. Sceny te naszpikowane slapstickiem, będą raczej powodem do śmiechu, tym bardziej że nie uświadczymy w nich żadnego dosadnego gore. Warto tu też wspomnieć o zastosowaniu praktycznych efektów specjalnych, które wyglądają jak żywcem wycięte ze wspomnianych wcześniej "Gremlinów".  Lata 90. pełną gębą czyli camp i kicz, a ja się świetnie przy tym bawię.


Ogólnie, mimo horrorowej otoczki, obraz ten ogląda się trochę niczym "Kevina Samego w Domu" czy "W krzywym zwierciadle: Witaj, święty Mikołaju". Mimo wprowadzenia elementów kina grozy, podobnie jak w tamtych klasykach z końca minionego wieku tak i w "Krampusie" w gruncie rzeczy chodzi, o hołdowanie rodzinnym wartościom. Tak, film jest dość konserwatywny w swojej wymowie i nawet wieśniacy z Teksasu stają się z czasem bliżsi widzowi jako strażnicy tradycji, potrafiący chronić bliskich w obliczu zagrożenia. Te postacie są też nieźle zagrane. Kawał dobrej roboty odwala szczególnie Conchata Ferrell w roli zrzędliwej ciotki oraz David Koechner jako Howard -  maniak broni palnej.



Dodatkowy plus za zakończenie. Nie jest tak banalne i przewidywalne jakby mogło się wydawać po tego typu filmie. Nie będę oczywiście zdradzał szczegółów, ale zaskoczyło mnie pozytywnie.

Warto też osobno wspomnieć o muzyce. Oprócz przygrywających gdzieniegdzie gwiazdkowych szlagierów, oryginalna ścieżka dźwiękowa stanowi zgrabne połączenie świątecznych brzmień z dzwonkami i chórkami na czele oraz muzyki typowej dla filmów grozy. Taki mariaż kojarzy się trochę z muzyką z "Nightmare Before Christmas". Utwór z napisów końcowych przypadł mi do gustu chyba najbardziej.


Wyszło na to, że niepozorny "Krampus" jest świetną pozycją dla wszystkich, którzy lubią w kinie odrobinę szaleństwa, szczyptę grozy, a przy tym mają sentyment do kiczowatego, familijnego kina lat 90. Widać, że obraz stworzony został ze szczerej miłości do kina, a nie tylko z żądzy pieniądza. Twórcy musieli bawić się przy realizacji co najmniej tak dobrze, jak ja przy oglądaniu.

7/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...