niedziela, 7 lutego 2010

Avatar (2009) reż. James Cameron

"Just relax and let your mind go blank."
Dr Grace Augustine



James Cameron nigdy nie należał do moich ulubionych twórców kina. Po prostu dobry rzemieślnik, a przy tym jeszcze lepszy ekonomista. Jedynie pierwszego Terminatora uznaję za film wyjątkowo udany, utrzymany w sugestywnym mrocznym klimacie. Kolejne jego dzieła coraz bardziej brnęły w stronę typowo hollywoodzkiego, taniego sentymentalizmu i efekciarstwa. Stanowczo przeceniony Titanic był zwieńczeniem stylu tego reżysera.
Pewnie dlatego wszechobecna Avataromania nie nakręciła mnie na seans, a wręcz przeciwnie. Ogromna kampania reklamowa i tytuł największego przeboju kasowego wszechczasów skutecznie odwlekały moją wizytę w kinie. Wiedziałem jednak, że jako szanujący się kinoman prędzej czy później zobaczę Avatara, po prostu cierpliwie czekałem aż medialny wrzask chociaż odrobinę ucichnie. A ucichnąć ani myśli; ponad miesiąc od premiery, a sale kinowe ciągle wypchane po brzegi. Zebrałem się w końcu i w ostatni weekend miałem przyjemność zobaczyć najnowsze dzieło Camerona na własne,(przyozdobione okularami 3D) oczy.

Mamy rok 2154. Z hibernacji budzi się Jake Sully, sparaliżowany od pasa w dół, były żołnierz marines. Po śmierci brata bliźniaka Jake przybywa na Pandorę, księżyc jednej z planet układu Alfa Centauri. Brat był naukowcem specjalizującym się w badaniu Na'vi, rdzennych mieszkańców Pandory. Ze względu na genetyczne podobieństwo Jake ma przejąć kontrolę nad sztucznie wyhodowanym Na'vi, poznać kulturę i obyczaje tubylców, jednocześnie wkradając się w ich łaski, nakłonić do przeniesienia osady. Obcy mieszkają bowiem na złożach wyjątkowo cennego dla ludzi minerału.

Brzmi nieźle prawda? Idealne zdawałoby się zaplecze do kina sci-fi na poziomie. Niestety czuję tu cholernie zmarnowany potencjał, ale o tym za chwilę.
Pandora faktycznie żyje własnym życiem. Jake, a wraz z nim widz stopniowo poznaje faunę, florę i mieszkańców tego księżyca. Przez cały seans miałem jednak nieodparte wrażenie, że gdzieś to już widziałem.
Cameron czerpał z czego tylko się dało w tworzeniu wizji swojego pięknego świata. Panteistczna religia Na'vi to nic innego jak hipoteza Gai. Podróże Jake'a w ciele swojego Avatara, to wypadkowa hinduizmu i rozwinięcie teorii OOBE. Nawet konflikt ludzi z obcymi to oczywista krytyka imperializmu i subtelna aluzja do ostatniej wojny w Iraku. Zgrabne połączenie i rozwinięcie tego wszystkiego mogłoby zrodzić coś naprawdę wielkiego, szkoda, że reżyser tylko lekko zarysował aspekty psychologiczne swojego świata i bohaterów skupiając się na typowym dla siebie sentymentalizmie i wyciskaniu łez u masowego widza.

Wszystkie postacie są, jak wycięte z szablonu: dzielny główny bohater, do końca walczący o słuszną sprawę, wojownicza, nieposkromiona księżniczka plemienia o wielkim sercu, czy do końca chciwy, zły do szpiku kości i żądny rozlewu krwi pułkownik. Panie Cameron, tacy bohaterowie sprawdzają się w disneyowskich animacjach dla dzieci, a nie w produkcji okrzykiwanej wszędzie arcydziełem. Dlaczego nie można było nadać głębi choćby postaci Jake'a, w której tkwił spory potencjał?
Nowym ciałem kieruje za pomocą umysłu, zamknięty w kapsule. Połączenie nerwowe zostaje przerwane, kiedy tylko avatar zaśnie. Dni poza kapsułą zlewają mu się w jedną całość.W takim razie, które ciało jest ciałem ze snu? Które życie jest prawdziwe?
Te kwestie aż proszą się o zwrócenie na nich większej uwagi. Nie to, że chciałbym od razu zrobić z Avatara dramat egzystencjalny, oczekiwałem po prostu rozrywki na trochę wyższym poziomie, a przede wszystkim niejednoznacznych, ludzkich postaci. Tym bardziej, zamknięcie filmu w ramy pierwszoosobowej narracji Jake'a z offu sugeruje, że nie jest to żadna kolejna space opera tworząca nowe uniwersum, tylko opowieść skoncentrowana wokół jednego bohatera, który niestety okazuje się płaski jak naleśnik.

Czas na parę słów o samej oprawie.
Napiszę krótko, w tej chwili nie ma lepiej wykonanego filmu pod względem wizualnym. Rozległa dżungla, latające góry, podniebne akrobacje na latających stworach, czy animacja twarzy Na'vi. Czegoś takiego jeszcze w kinie nie widzieliśmy. Zadbano o każdy detal taki jak, wirujące w powietrzu pyłki, czy powiewające na wietrze liście i trawa. Na dodatek chyba po raz pierwszy w filmie obraz 3d tak naturalnie współgra z całością. Nie jest to jak w większości filmów tylko bajer mający na celu zdumienie widza, ale integralny element wykonania. Z tego całego przedsięwizięcia zdecydowanie największe brawa należą się grafikom.
Świat Na'vi wygląda tak dobrze, że aż wydaje się zbyt kolorowy i plastikowy. Zdaję sobie sprawę, że to celowy zabieg, jako kontrast dla szarych i zimnych ludzkich budynków, ale owa cukierkowa stylistyka a'la World of Warcraft, nie do końca trafia w mój gust.
Muzyka Jamesa Hornera buduje odpowiedni klimat w poszczególnych scenach i wymusza na widzach odpowiednie emocje. Jednak nie wciągnęła mnie na tyle, żeby zacząć rozglądać się za soundtrackiem, a może po prostu tego typu patetyczne nuty nie są w moim typie.

Na koniec napiszę, że Avatara obejrzeć jak najbardziej warto, ale głównie dlatego, żeby przekonać się na własne oczy jakie obrazy jest w stanie wygenerować współczesne kino i nie analizując za dużo dać się porwać wizji reżysera. Najlepiej zastosować się do cytatu z początku tej recenzji.

6+/10

5 komentarzy:

  1. Za titanica masz u mnie piwo! Natomiast co do reszty pozostaje mi wierzyć na słowo, a to dlatego, ze mam prawie identyczne odczucia co do filmu (przed seansem). Totalnie do mnie nie trafia koncept (bo naiwny do granic) a cała mania mnie nie rusza. Pamietam trailer w kinie i już wtedy pomyślałem 'merytorycznie to to klęczy więc co dopiero cały film'. Choć muzycznie i wizualnie trailer zrobił wrażenie to z innego powodu niż podziwianie podobno 'najpiękniejszego 3d ever', filmu bym nie zobaczył. Moze się wybiorę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziwna zbiorowa psychoza zdaje się panować na całym świecie odnośnie ww filmu. Nazywanie go najlepszym filmem w historii kina (co często ma miejsce) jest według mnie grubą przesadą. Owszem wykonanie jest na najwyższym poziomie ale jeśli chodzi o fabułę to nie różni się niczym innym od innych płaskich komercyjnych produkcji. Największym chyba babolem z całego filmu jest (SPOILER)to że człowiek w czasach w ,których może się swobodnie przemieszczać w kosmosie do odległych miejsc i klonować/hodować obce organizmy stosuje jako ostateczną broń przeciwko tubylcom skrzynię wypchaną materiałami wybuchowymi. (/SPOILER) Uśmiałem się do łez jak to zobaczyłem.
    Fabuła jest przewidywalna i infantylna a świat mimo że niezły to zerżnięty jak już pisałeś z czego się da (od siebie dodam tylko ewidentną zrzynę z final fantasy 9- lifa tree ;)
    Jeśli ktoś idzie na ten film licząc na jakieś głębsze przemyślenia po seansie to się srogo zawiedzie.
    Podobno Cameron widząc sukces swojego dziecka planuje nakręcić drugą część..

    OdpowiedzUsuń
  3. Również podzielam Twoje zdanie- oglądało się wcale przyjemnie, niemniej jednak fabuła jest niesamowicie, nieprzyzwoicie wręcz liniowa, a sami bohaterowie nie prezentują sobą żadnej poważniejszej treści.

    Efekty graficzne są oczywiście oszałamiające, aczkolwiek ładne opakowanie to za mało, żeby dodać film do ulubionych, a tym bardziej nazwać go najlepszym w historii kinematografi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie muszę nic dopisywać, gdyż zgadzam się w pełni z Twoją recenzją. Avatar, to po prostu amerykański patos w ładnym sosie wizualnym, z nieco ckliwą (momentami do bólu) historią.

    Po jego seansie, dopadła mnie jednak pewna refleksja. Otóż, w jakim kierunku podąża współczesne kino? Odpowiedź zdaje się być oczywista, ale nie ukrywam, że rodzi to we mnie ogromne obawy.

    OdpowiedzUsuń
  5. moze mi wasc wytlumaczy, jakimz to sie cudem stalo, ze ichni ziemianie tak sex polubieli ? bo zachodze w ruda lepetyne, jak do diaska to sie stalo ? a do tego dochodzi doskonaly (rodem z ny) angielski, jakim to sie poslugiwaly niebiesiekie stworki ... hmm

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...