poniedziałek, 20 lutego 2017

Milczenie (2016) reż. Martin Scorsese

I pray but I am lost. Am I just praying to silence?

Martin Scorsese to postać nie dająca się zaszufladkować. Z jednej strony piewca hedonizmu, co udowodnił choćby nie tak dawno przy okazji niezbyt cenionego przeze mnie Wilka z Wall Street, z drugiej zaś uduchowiony katolik, który w przeszłości poważnie myślał o kapłaństwie. O jego planach ekranizacji powieści Shusaku Endo mówiło się już od dawna, a sam reżyser określał projekt jako wyjątkowy i  najbardziej osobisty w jego życiu. Z powodu narastających w międzyczasie problemów wokół realizacji, główna obsada wycofała się (pierwotnie mieli to być Daniel Day Lewis i Benicio Del Toro). Wszystko wskazywało na to, że Milczenie jednak nie ujrzy światła dziennego. A jednak Scorsese okazał się być na tyle zdeterminowany, że nie złożył broni i nawiązał współpracę z Andrew Garfieldem i Adamem Driverem. Efekty możemy od kilku dni podziwiać na ekranach polskich kin.

Milczenie opowiada o prześladowaniach chrześcijan w XVII-wiecznej Japonii. Ewangelizacja tego kraju okazała się porażką. Katolicy są tam poddawani torturom i zmuszani do apostazji. Poznajemy historię portugalskiego jezuity Sebastião Rodriguesa (Andrew Garfield) i jego wyprawy do Kraju Kwitnącej Wiśni. Wraz z innym duchownym (Adam Driver) poszukują oni ich zaginionego mentora - Ojca Ferreiry (Liam Neeson). Wieść niesie, że Ferreira, wyparł się katolicyzmu i przeszedł na buddyzm. Podróż ma to zweryfikować.



Napiszę od razu - to nie jest film dla każdego. Jeśli do tytułu przyciągają przede wszystkim najgłośniejsze dokonania reżysera, trzeba mieć na uwadze, że to może być błędny trop. Mimo, że nie jest to pierwsza próba ze strony Scorsese stworzenia uduchowionego kina, to warto zaznaczyć, że próżno szukać tu brawurowego tempa czy szybkiego, teledyskowego montażu znanego z choćby z "Chłopców z ferajny" czy "Wilka z Wall Street". To prawie trzygodzinne, głęboko filozoficzne, wyciszone, niemal kontemplacyjne widowisko, nakręcone w zupełnie niedzisiejszym stylu. 

Długie ujęcia, szerokie plany, bezruch przywodzą na myśl sposób kręcenia azjatyckich mistrzów takich jak Kurosawa czy Mizoguchi. Widać to szczególnie w sposobie filmowania długich scen dialogowych, które sprawiają wrażenie pełnych napięcia konfrontacji. W ogóle robota operatora jest warta wszelkich nagród (z Oscarem na czele). Przyroda zdaje się być pełnoprawnym bohaterem filmu. Fale rozbijające się o skaliste brzegi i powiewające na wietrze liście, dawno nie wyglądały w kinie tak majestatycznie. Dźwięki natury wybrzmiewają też wyraźniej niż minimalistyczna, ambientowa muzyka. Werner Herzog lubi to.


To zresztą nie jedyne odwołania do klasyki kina. Fabuła obracająca się wokół poszukiwań rzekomo upadłego duchownego przywodzi na myśl narrację "Czasu Apokalipsy". Podobny motyw podróży przez kolejne kręgi piekła, jakie człowiek jest w stanie zgotować człowiekowi. Dostrzegam też pewną analogię w relacjach postaci ojca Rodriguesa i Ferreiry z tymi między kapitanem Willardem, a pułkownikiem Kurtzem. Sam kluczowy motyw męczeństwa w imię wiary i trudnej oceny moralnej dosłownych prób naśladowania Chrystusa to zagadnienia godne Dreyera i Tarkowskiego. Jednak to wcale nie muszą być świadome cytaty. Po prostu przez te porównania chcę wyraźnie zaznaczyć jakiego kalibru jest to dzieło. Scorsese jak mało który współczesny twórca zna i rozumie uniwersalny język kina i właśnie takimi filmami "Milczenie" to udowadnia. 

Jeśli miałby doszukiwać się jakichkolwiek wad, to trochę dziwi i nie do końca pasuje zupełne pominięcie problemu bariery językowej między Portugalczykami, a Japończykami. Po prostu prawie wszyscy, bez względu na status społeczny świetnie dogadują się po angielsku. 
Rozumiem też te osoby, których odrzuciły niektóre sceny metafizyczne ze zbyt dosłowną, trochę mało subtelną symboliką. Może faktycznie dałoby się odrobinę je stonować.



Mimo, że ostatecznie łatwo wywnioskować ku jakim poglądom na kontrowersyjne kwestie skłania się reżyser, w żadnym wypadku nie można uznać "Milczenia" za propagandowy film ewangelizacyjny. Zostawił mnie z mnóstwem pytań na które nie ma jednoznacznych odpowiedzi. Zupełnie niespodziewanie trafił w najczulszy punkt i idealnie zestroił się z moją wrażliwością. Przez cały seans siedziałem jak zahipnotyzowany i do teraz nie mogę przestać o nim myśleć. Rozumiem jednak brak deszczu nagród i stosunkowo chłodne przyjęcie. O ile większość powinna docenić przynajmniej formę, pod względem treści to kino na tyle intymne, że działa na zasadzie hit or miss. Mnie trafiło z ogromną siłą.

9+/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...