poniedziałek, 15 lutego 2010

Wim Wenders - Twelve Miles to Trona

Ten krótki metraż Wima Wendersa  z kompilacji Ten Minutes Older: The Trumpet niezmiernie przypadł mi do gustu. Ten klimat, muzyka, montaż... Świetne odzwierciedlenie porządnego tripa. Chyba muszę zainteresować się szerzej twórczością Tego pana.

niedziela, 7 lutego 2010

Avatar (2009) reż. James Cameron

"Just relax and let your mind go blank."
Dr Grace Augustine



James Cameron nigdy nie należał do moich ulubionych twórców kina. Po prostu dobry rzemieślnik, a przy tym jeszcze lepszy ekonomista. Jedynie pierwszego Terminatora uznaję za film wyjątkowo udany, utrzymany w sugestywnym mrocznym klimacie. Kolejne jego dzieła coraz bardziej brnęły w stronę typowo hollywoodzkiego, taniego sentymentalizmu i efekciarstwa. Stanowczo przeceniony Titanic był zwieńczeniem stylu tego reżysera.
Pewnie dlatego wszechobecna Avataromania nie nakręciła mnie na seans, a wręcz przeciwnie. Ogromna kampania reklamowa i tytuł największego przeboju kasowego wszechczasów skutecznie odwlekały moją wizytę w kinie. Wiedziałem jednak, że jako szanujący się kinoman prędzej czy później zobaczę Avatara, po prostu cierpliwie czekałem aż medialny wrzask chociaż odrobinę ucichnie. A ucichnąć ani myśli; ponad miesiąc od premiery, a sale kinowe ciągle wypchane po brzegi. Zebrałem się w końcu i w ostatni weekend miałem przyjemność zobaczyć najnowsze dzieło Camerona na własne,(przyozdobione okularami 3D) oczy.

Mamy rok 2154. Z hibernacji budzi się Jake Sully, sparaliżowany od pasa w dół, były żołnierz marines. Po śmierci brata bliźniaka Jake przybywa na Pandorę, księżyc jednej z planet układu Alfa Centauri. Brat był naukowcem specjalizującym się w badaniu Na'vi, rdzennych mieszkańców Pandory. Ze względu na genetyczne podobieństwo Jake ma przejąć kontrolę nad sztucznie wyhodowanym Na'vi, poznać kulturę i obyczaje tubylców, jednocześnie wkradając się w ich łaski, nakłonić do przeniesienia osady. Obcy mieszkają bowiem na złożach wyjątkowo cennego dla ludzi minerału.

Brzmi nieźle prawda? Idealne zdawałoby się zaplecze do kina sci-fi na poziomie. Niestety czuję tu cholernie zmarnowany potencjał, ale o tym za chwilę.
Pandora faktycznie żyje własnym życiem. Jake, a wraz z nim widz stopniowo poznaje faunę, florę i mieszkańców tego księżyca. Przez cały seans miałem jednak nieodparte wrażenie, że gdzieś to już widziałem.
Cameron czerpał z czego tylko się dało w tworzeniu wizji swojego pięknego świata. Panteistczna religia Na'vi to nic innego jak hipoteza Gai. Podróże Jake'a w ciele swojego Avatara, to wypadkowa hinduizmu i rozwinięcie teorii OOBE. Nawet konflikt ludzi z obcymi to oczywista krytyka imperializmu i subtelna aluzja do ostatniej wojny w Iraku. Zgrabne połączenie i rozwinięcie tego wszystkiego mogłoby zrodzić coś naprawdę wielkiego, szkoda, że reżyser tylko lekko zarysował aspekty psychologiczne swojego świata i bohaterów skupiając się na typowym dla siebie sentymentalizmie i wyciskaniu łez u masowego widza.

Wszystkie postacie są, jak wycięte z szablonu: dzielny główny bohater, do końca walczący o słuszną sprawę, wojownicza, nieposkromiona księżniczka plemienia o wielkim sercu, czy do końca chciwy, zły do szpiku kości i żądny rozlewu krwi pułkownik. Panie Cameron, tacy bohaterowie sprawdzają się w disneyowskich animacjach dla dzieci, a nie w produkcji okrzykiwanej wszędzie arcydziełem. Dlaczego nie można było nadać głębi choćby postaci Jake'a, w której tkwił spory potencjał?
Nowym ciałem kieruje za pomocą umysłu, zamknięty w kapsule. Połączenie nerwowe zostaje przerwane, kiedy tylko avatar zaśnie. Dni poza kapsułą zlewają mu się w jedną całość.W takim razie, które ciało jest ciałem ze snu? Które życie jest prawdziwe?
Te kwestie aż proszą się o zwrócenie na nich większej uwagi. Nie to, że chciałbym od razu zrobić z Avatara dramat egzystencjalny, oczekiwałem po prostu rozrywki na trochę wyższym poziomie, a przede wszystkim niejednoznacznych, ludzkich postaci. Tym bardziej, zamknięcie filmu w ramy pierwszoosobowej narracji Jake'a z offu sugeruje, że nie jest to żadna kolejna space opera tworząca nowe uniwersum, tylko opowieść skoncentrowana wokół jednego bohatera, który niestety okazuje się płaski jak naleśnik.

Czas na parę słów o samej oprawie.
Napiszę krótko, w tej chwili nie ma lepiej wykonanego filmu pod względem wizualnym. Rozległa dżungla, latające góry, podniebne akrobacje na latających stworach, czy animacja twarzy Na'vi. Czegoś takiego jeszcze w kinie nie widzieliśmy. Zadbano o każdy detal taki jak, wirujące w powietrzu pyłki, czy powiewające na wietrze liście i trawa. Na dodatek chyba po raz pierwszy w filmie obraz 3d tak naturalnie współgra z całością. Nie jest to jak w większości filmów tylko bajer mający na celu zdumienie widza, ale integralny element wykonania. Z tego całego przedsięwizięcia zdecydowanie największe brawa należą się grafikom.
Świat Na'vi wygląda tak dobrze, że aż wydaje się zbyt kolorowy i plastikowy. Zdaję sobie sprawę, że to celowy zabieg, jako kontrast dla szarych i zimnych ludzkich budynków, ale owa cukierkowa stylistyka a'la World of Warcraft, nie do końca trafia w mój gust.
Muzyka Jamesa Hornera buduje odpowiedni klimat w poszczególnych scenach i wymusza na widzach odpowiednie emocje. Jednak nie wciągnęła mnie na tyle, żeby zacząć rozglądać się za soundtrackiem, a może po prostu tego typu patetyczne nuty nie są w moim typie.

Na koniec napiszę, że Avatara obejrzeć jak najbardziej warto, ale głównie dlatego, żeby przekonać się na własne oczy jakie obrazy jest w stanie wygenerować współczesne kino i nie analizując za dużo dać się porwać wizji reżysera. Najlepiej zastosować się do cytatu z początku tej recenzji.

6+/10
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...