czwartek, 21 stycznia 2010

Co w polskim kinie piszczy cz.I - Konecki, Saramonowicz.

Ostatnio modne stało się ciągłe narzekanie na kondycję polskiego kina. Przy właściwie każdej premierze rodzimego obrazu sypią się głosy ostrej krytyki. Że wtórne, że głupie, że nudne , że na zachodzie robią to lepiej... Czy faktycznie jest aż tak źle? Przyjrzyjmy się temu nieco bliżej.
Jeśli patrzeć przez pryzmat komedii (głównie romantycznych) ze stałą "gwiazdorską" obsadą, tańczącą, śpiewającą i szczerzącą się do nas z plakatów z obowiązkowym, białym tłem, to faktycznie można poważnie zwątpić w nasze kino współczesne. Mówią, żeby nie oceniać książki po okładce, ale gdy widzę kolejny, wykonany zupełnie bez pomysłu plakat, od razu nasuwa mi się myśl, że dystrybutor ma widzów za idiotów, sądząc, że coś takiego pomoże mu wypromować film. Wystarczy spojrzeć na te "perełki":




Powiedzcie sobie szczerze. Czy te graficzne potworki zachęcają do obejrzenia danego filmu? Nie sądzę. Może przez to białe tło, dystrybutor oszczędza na drukarni? Trudno powiedzieć, ale pewnym jest, że na grafikach oszczędzają na pewno. Układ graficzny, hasła promocyjne, zawsze porównujące do czegoś, jakby widz bał się nowości, wszystko to aż krzyczy, że grupą docelową mają być ćwierćinteligenci. Pomyśleć, że w latach 70 słynęliśmy na świecie z rewelacyjnych, nowatorskich plakatów.

Słabe plakaty, to jednak tylko czubek góry lodowej, z którą zmaga się polska kinematografia w ostatnich latach. Najgorsze jest to, że nieźle zapowiadający się twórcy coraz częściej podążają za zapachem banknotów niczym szczur Rokfor z "Brygady RR" za serem.

Weźmy pod lupę duet:
Tomasz Konecki, Andrzej Saramonowicz.

Panowie zadebiutowali w 2000 roku filmem "Pół serio". Dużo odwołań do klasyki kina i dobre, naturalne dialogi. Bez sponsorów, placementów reklamowych i "wielkich" gwiazd udowodnili, że w Polsce nawet z małym budżetem można nakręcić lekką, ale inteligentną komedię.

Potwierdzili to kolejnym filmem - Ciało.
Zaprezentowali tam odważny jak nasze kino czarny humor, z echem brytyjskiego absurdu, a momentami lekko inspirowany Tarantino.
Wtedy pomyślałem, że więcej takich twórców, a polskie komedie znowu będą śmieszyć trochę bardziej wymagających widzów.

W 2002 scenarzysta Saramonowicz postanowił zawojować także deski teatru i napisał sztukę Testosteron, swoje przełomowe dzieło. Testosteron to błyskotliwa komedia o współczesnych mężczyznach. Nieudany ślub jednego z nich, jest pretekstem do analizy męskiej natury. Związki z kobietami relacjonowane przez bohaterów ukazują barwny obraz samczego świata. Sztuka Saramonowicza jest rewelacyjnie napisana, Obsceniczne żarty nie rażą, wpasowując się w konwencję całości. Całość skrzy od językowych dowcipów i nieustannie zaskakuje zwrotami akcji. Teatralny Testosteron osiągnął spory (jak na sztukę teatralną) sukces komercyjny, został doceniony przez zarówno przez krytyków (nagroda dla najlepszej komedii teatralnej roku na Festiwalu Talia w Tarnowie w 2003) jak i publiczność (w pierwszym sezonie zagrano go ponad sto razy dla 30 tysięcy widzów).
Pewnie dlatego Saramonowicz wpadł na iście szatański pomysł sprzedania tego pomysłu szerszej publiczności. Odświeżył znajomość z, reżyserem Koneckim, czego rezultatem była filmowa wersja Testosteronu. Idea pozostała niezmieniona; siedmiu facetów w oparach alkoholu dyskutuje na temat kobiet. Zmieniło się jednak opakowanie. Z plakatu promocyjnego z białym tłem [sic!]  patrzą na nas aktorzy przez wszystkich znani i kochani. Szyc, Adamczyk, młody Stuhr, Karolak - Już sama obsada gwarantuje sukces. Dorzućmy jeszcze do tego epizod z Kubą Wojewódzkim i tłumy walą do kin drzwiami i oknami.
Żebyście mnie źle nie zrozumieli, film mi się naprawdę podobał, co więcej uważam go za jedną z najlepszych polskich komedii po roku 2000. Twórcom udało się znaleźć złoty środek na sukces komercyjny, zachowując przy tym wszystkie cechy dobrego kina. Tylko, że to kwestia bardzo kłopotliwa, bo Testosteron okazał się jednocześnie pierwszym gwoździem do trumny tych panów.
Spektakularny sukces natchnął ich do tragicznego w skutkach pomysłu nakręcenia podobnego do poprzedniego filmu, tyle ż perspektywy kobiet. Saramonowiczowi pomogła przy scenariuszu żona, Konecki, znów stanął za kamerą i tak na początku roku 2008 wspólnie popełnili Lejdis. Promowali go jako "damska odpowiedź na Testosteron", co okazało się pustym hasłem bo film właściwie w niczym poprzedniego nie przypominał. Testosteron swoja minimalizacją formy od razu przywodził na myśl ekranizację sztuki teatralnej, w Lejdis tego nie uświadczymy. Film jest płytki niczym główne bohaterki. Najczęstszym zwrotem, jakim w tym filmie posługują się kobiety wobec mężczyzn jest soczyste "spierdalaj", także dobrych dialogów jest tu jak na lekarstwo, a większość żartów śmieszy co najwyżej mało wybrednych gimnazjalistów. Do tego nachalny product placement na każdym kroku, przez co film wyglądał na dwugodzinną reklamę.
Widać od razu, że zadziałała żądza pieniądza i chęć zdobycia rzeszy masowej publiczności.
Ich ostatniego filmu "Idealny facet dla mojej dziewczyny" nawet nie obejrzałem. Wystarczyło mi, że zobaczyłem plakat i słyszałem kilka opinii, że jest jeszcze gorszy (!) od Lejdis.
Żeby jednak nie zakończyć tego tekstu tak pesymistycznie napiszę, że w zeszłym roku polskie kino (niekoniecznie komediowe) przeżyło prawdziwy renesans, co będę starał się udowodnić przy innej okazji.

środa, 20 stycznia 2010

Coś się kończy, coś się zaczyna.

Zamysł tego bloga był ambitny. Miało być mnóstwo recenzji, częste aktualizacje i cuda na kiju. Tymczasem jak zwykle rzeczywistość szybko sprowadziła mnie na ziemię. Kilka tekstów na krzyż i brak nowego wpisu od przeszło 3 miesięcy. Doszło już nawet do tego, że po prostu zapomniałem o istnieniu tego miejsca.
Tak... słomiany zapał to zdecydowanie jedna z moich największych wad. Na taki stan rzeczy złożyło się kilka czynników. Oprócz zwykłego lenistwa doszedł napięty harmonogramu zajęć i mała liczba zapadających w pamięć filmów, obejrzanych przeze mnie w ostatnim czasie.
Mówią, że tonący brzydkiej się chwyta (;]), dlatego, postanowiłem zmienić nieco konwencję tego miejsca.
Pożegnajmy krótki i niezbyt obfity w treść żywot Celuloidowego świata, a powitajmy PiQlturę, czyli blog ogólnokulturowy. Filmy, literatura, muzyka, gry, komiksy, wydarzenia...co tylko na klawiaturę się nawinie. Pole do popisu większe, przez co może łatwiej o częstsze aktualizacje.
Do rychłego (mam nadzieje) przeczytania.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...